Elementarz współczesny


Starszy wieczorami po wspólnej lekturze czyta sobie zazwyczaj jeszcze przez chwilę komiksy. Młodszy brat mu pozazdrościł, a z tej zazdrości sam zapałał chęcią do czytania. W zerówce poznał już kilka liter, dobrze radził sobie z podziałem na głoski i sylaby. Miał dobre podstawy. Pobiegłam więc do sklepu i kupiłam elementarz. Chciałam Falskiego. Nie było, a ja obiecałam dziecku lekturę na wieczór - wybrałam więc pierwszy lepszy. Nie zachwyciła mnie ani forma, ani grafika, ale zaczęliśmy. Z początku szło nam dobrze. Znane litery bez trudu łączyło się w wyrazy. Trochę trudniej było ze zdaniami - by je przeczytać, ale i zrozumieć. Z czasem przyszło i to. Problem pojawił się jednak przy literach, których nie znał. Zakupiony przez nas elementarz sprawiał, że syn czytał teksty z nową literą, ale następnego dnia już jej nie pamiętał, bo teksty były krótkie, bez wielu powtórzeń. Musieliśmy coś zmienić. Z pomocą przyszedł nam "Elementarz współczesny" Wyd. Egmont.

Format znajomy (patrz => Falski). Matowy gruby papier i ten jego specyficzny zapach. Wdychałam go z upodobaniem. Jak się później okazało - nie tylko ja, ale i wielu moich znajomych pedagogów, którzy z ciekawością zaglądali do wnętrza nowej książki. Do tego ciężar - 0,5 kg. Cóż, przyznać trzeba, że wydanie jest naprawdę solidne, a - jak podaje z uśmiechem wydawca - te 0,5 kg może zaważyć na przyszłości naszego dziecka. Na przyszłości mojego - na pewno. 

"Elementarz współczesny" opracowała Anna Boboryk. Kobieta ze sporym doświadczeniem. Pedagog, psycholog edukacji, socjolog oraz redaktor merytoryczna w wydawnictwach edukacyjnych (w tym nagradzanych pakietów "Pięciolatki. Entliczek, Pentliczek." oraz "Tropiciele"). Taka biografia zobowiązuje. Postawiliśmy więc autorce poprzeczkę wysoko i - trzeba przyznać - nie zawiodła nas. 

Książkę rozpatrywaliśmy pod kilkoma różnymi względami. Graficznym (liczy się przecież pierwsze wrażenie, estetyka, ale i prostota przekazu obrazowego), merytorycznym (co w niej wartościowego, na co zwróciliśmy uwagę przy nauce syna) oraz emocjonalnym (jak podobała nam się całość). Po kolei zatem!

Autorką projektu graficznego (koncepcja graficzna, opracowanie i skład) jest Dorota Nowacka, ale książka nie jest wyłącznie jej dziełem. To zbiór ilustracji znanych i cenionych polskich grafików nawiązujących, a po części i pochodzących z książek egmontowej serii "Czytam sobie", w ramach której wydany został także "Elementarz współczesny". Spotykamy na nich znane starszym dzieciom postacie takie jak psotny Franek czy troll Alojzy. Fajny to zabieg, bo dzieci zachęcone lekturą elementarza chętniej sięgną w przyszłości po książki ze znanymi im postaciami. To działanie komercyjne, a jakże! Ale ma ono na celu także rozbudzenie miłości do książek i jako takie ogromnie mi się podoba!

Pod względem merytorycznym podręcznik muszę także w wielu miejscach pochwalić. Najpierw jednak pokrótce opowiem o jego konstrukcji. Książka rozpoczyna się wstępem, w którym poznajemy merytoryczne założenia edukacyjnego dzieła. Później pojawia się kilka utrzymanych w jednolitej kolorystyce ilustracji. To okazja do tego, by porozmawiać z dzieckiem o tym, co na nich widzi. To ćwiczenie spostrzegawczości, ale także umiejętności werbalnych dziecka, które musi słownie wyrazić to, co widzi. To taka pierwsza obrazkowa lektura. Po trzech podobnych w stylu ilustracjach, pojawia się czwarta. Inna. Umieszczona na czarnym tle. Wprowadzanie liter podzielone zostało na serie. Każdą poprzedzać będzie taka właśnie ilustracja (zachęcam do odnalezienia powiązania między nimi - nam się udało ;)). Po znajdujących się na obrazku literach poznamy, co czeka dziecko na danym etapie nauki. Zachęćmy naszego ucznia, by na ilustracji znalazł przedmioty, których nazwy rozpoczynają się od przedstawionych liter. Przez tę graficzną zabawę dziecko zapamiętuje nie tylko wizualną postać litery, ale także jej brzmienie. 

Na kolejnych stronach poznajemy litery. Pojawiają się one na specjalnie wydzielonym marginesie w formie drukowanej i pisanej. Dzięki temu w głowie dziecka tworzy się powiązanie i przy nauce pisania, nie będziemy musieli zaczynać tłumaczeń od początku. Pod literami umieszczono obrazek nawiązujący do danej litery wraz z podpisem. Do jego konstrukcji użyto wyłącznie liter znanych przez dziecko - nawet, gdy są to pierwsze z poznawanych - "O! ooo!" i "A! aaa!" Niżej pojawiają się inne skonstruowane ze znanych liter wyrazy (no, z wyjątkiem tych pierwszych, ale to chyba oczywiste, że samodzielnie nie dają one zbyt dużego pola do działania). Wyrazy te bardzo często (acz, nie zawsze) powtarzane są na marginesie drugiej strony, ale w postaci podzielonej na sylaby. Dzięki temu dziecko uczy się czytać metodą sylabową, a nie głoskową. Jest ona wygodniejsza, pozwala na szybsze i bardziej płynne czytanie. To jednak nie koniec. Przewodni wyraz dla danej litery dzielony jest na głoski. Autorka wymienia wchodzące w jego skład litery. Podaje go w formie drukowanej i pisemnej. To kolejny krok do nauki pisania. Jakby tego było nam mało, na końcu elementarza znajduje się schowek na niewielką książeczkę, dzięki której dziecko ma okazję fizycznie rozpocząć naukę pisania. Dodatkowe formularze pobrać możemy ze strony Egmontu (KLIK KLIK). Autorka zachęca w ten sposób, by nie tylko CZYTAĆ. Odkrywać świat, ale także PISAĆ. Zmieniać go. Bo przecież uczymy się CZYTAĆ I PISAĆ po coś!

Wiemy już, co znajduje się na marginesach. Zajmijmy się zatem środkiem stron. Wypełniają go ilustrowane historyjki ułożone ze znanych liter (no, zazwyczaj znanych, bo wychwyciliśmy drobne potknięcie). To tu pojawiają się wspomniane już wcześniej postacie znane z serii "Czytam sobie". Towarzyszący im tekst nie jest jednak fragmentem książek. Napisano go w oparciu o nie, ale dopasowano do potrzeb podręcznika. Każda poznawcza seria  rozpoczynająca się od ilustracji na czarnym tle, a kończąca krótką historyjką ułożoną z już znanych i poznanych właśnie liter, nawiązuje do innej lektury. I tak litery A-O-S poznajemy z Plastrem (tym od "Kacpra i Plastra"), I-Y z trollem Alojzym (bohaterem książek "Kto polubi Trolla?", "Koc trolla Alojzego" oraz "Troll i zawody"), D-Ł-B-N z psotnym Frankiem (z lektury o takim samym tytule), R-F z robotem Robertem (także)...  Z każdą stroną przybywa tekstu. Poszerza się także dziecięce słownictwo o dużą porcję wyrazów pojawiających się nie tylko w tekście, ale i na marginesie opowiadania podsumowującego każdą kolejną serię. Wówczas na górze strony pojawia się także alfabet wzbogacony o dwuznaki z zaznaczeniem tych liter, które już znamy.  A gdy poznamy wszystkie, czekają na nas fragmenty książek "Pokój NIEgościnny", "Pan Fortepianek", "Nim przyjdą słonie", "Psotnice podwórkowe", "Apollo 11", "ŚwiĄty Mikołaj" i "Kto zamawiał koszmarną przygodę" z wyjaśnieniem na marginesie trudniejszych słów.

Cała koncepcja "Elementarza współczesnego" jest spójna i konsekwentna. To niewątpliwie jego plus. Pytanie jednak, jak ta konstrukcja wpłynęła na poznawczy proces mojego syna. Pozwolę sobie zwrócić uwagę na dwie kwestie, które nasz nowy podręcznik odróżniają od wcześniejszego. Po pierwsze - poznawana litera ma czas na utrwalenie się w głowie dziecka. Przechodzimy bowiem od zabaw obrazkowych, przez wprowadzenie właściwe, do podsumowania nabytych umiejętności. Nawet biorąc pod uwagę sam tekst poznawczy (wprowadzenie właściwe), trzeba zwrócić uwagę jak często dana litera jest powtarzana. Tym razem Młodszy nie miał problemów z zapamiętywaniem. I nie myślcie, że tyczyło się to liter, które omawialiśmy z wcześniej nabytym elementarzem, bo lekturę tamtego w pewnym momencie przerwaliśmy. Były więc litery, które Młodszy poznawał dopiero z "Elementarzem współczesnym" i nie okazały się one problemowe. 

Druga sprawa to nauka czytania sylabami. W poprzednim elementarzu każda poznawana spółgłoska łączona była z samogłoskami np. sa, so, se, si, sy, is, os, as. Może dziecko mogło się i nauczyć czytać takie zrosty, ale były one nieco abstrakcyjne. W "Elementarzu współczesnym" ta praktyka została pominięta. Zastąpił ją podział wyrazów na sylaby, dzięki czemu dziecko widzi sens takich zrostów, rozumie po co się ich uczy. Wiem ile problemu miał Starszy z przestawieniem się z czytania głoskowego na sylabowe. Młodszy ogarnął to błyskawicznie. Już przy czwartej wprowadzonej literze (M,m) udawało mu się to i choć czasem jeszcze próbował głoskować, to gdy zwracałam mu uwagę, bez większych oporów zaczynał się pilnować i czytać w miarę płynnie. Wraz z tym rozwiązany został problem rozumienia czytanego tekstu. Gdy nie musiał zestawiać pojedynczych liter bardziej skupiał się na przesłaniu całego zdania, a nie tylko pojedynczego wyrazu. 

Jeszcze nie dobrnęliśmy do końca "Elementarza...", ale nie mogłam się już doczekać kiedy podzielę się z Wami swoimi spostrzeżeniami. No i postępami mojego syna. Jestem z niego bardzo dumna! Rozpoczął czytanie rok wcześniej niż jego straszy brat. Bez jakiejkolwiek presji, przymusu, sam z siebie. Dziś już pyta, kiedy będzie mógł przeczytać sam swoją pierwszą książkę - inną niż podręcznik. Jaką? Wybrał już sobie "Psotnego Franka". Co później? Zobaczymy. Biorąc pod uwagę ilość wydanych w ramach serii "Czytam sobie" tytułów, będzie miał w czym wybierać. Tymczasem mam już dla niego wydrukowany dyplom (KLIK KLIK). Zasłużył!


 
 
 
 

.
Elementarz współczesny
Wydawnictwo: Egmont
Opracowanie merytoryczne: Anna Boboryk - praca zbiorowa
Opracowanie graficzne: Nowacka Dorota - praca zbiorowa
oprawa twarda, dodatek grafomotoryczny
Format: 220 x200
Strony: 160
Wiek: 5+

Komentarze

Popularne posty