Wojna liczb - Juan Darién
Wojny, strzelanki - niejeden chłopiec w dzieciństwie ma do tego pociąg. Niektórym niestety nawet z wiekiem to nie mija. Ot, faceci. Moje dzieci także złapały już wojennego bakcyla. Ha, z bólem serca przyznać się muszę, że sama się do tego przyczyniłam szerząc wiedzę o Powstaniu Warszawskim. Niby nic w tym dziwnego (znaczy w zabawach, a nie w szerzeniu wiedzy ;)), ale musielibyście widzieć z jakim zapałem Młodszy strzela do Niemców. Po cichu wzdychając, by żaden obywatel tego kraju nie stanął nam na drodze (cóż, mogłoby się zrobić politycznie niepoprawnie), sięgnęłam po lekturę, która pokazać miała memu dziecku konsekwencje takich właśnie wojennych działań.
"Wojna
liczb" była mi już doskonale znana. Przywędrowała do nas z biblioteki
już dawno, dawno temu. Zaraz po swej premierze. Starszemu,
który akurat zachłannie pochłaniał wszelką matematyczną wiedzę, bardzo
przypadła do gustu. Trafiła więc na naszą listę "must have", czyli
książek, których nie możemy nie mieć. Cierpliwie czekała, czekała,
czekała, aż... się doczekała. Upłynęło wiele czasu, zmieniły się
zainteresowania syna, ale pierwotna fascynacja książką wcale, a wcale
nie ustąpiła. Dziś, choć jest już z nami na stałe od ponad pół roku,
Starszy baaardzo ją lubi i zawsze chętnie do niej powraca. Dla Młodszego
była jednak nowością.
O
co w tym wszystkim chodzi? - zapytacie. Liczby i wojna - dziwne to
zestawienie. Zapytana o własne skojarzenia, powiedziałabym - wojenne
statystyki, tylko czy takie coś mogłoby zainteresować dzieci? Może by i
mogło (osobiście wolałabym jednak nie sprawdzać), na szczęście nie musi,
bo w "Wojnie liczb" wcale nie o statystyki chodzi. To niezwykła
książka. Kolejne cudeńko wydane w ramach kolekcji OQO, która skupia
wartościowe zarówno pod względem literackim, jak i graficznym pozycje
hiszpańskiego rynku wydawniczego. Ta jest powściągliwa w słowach, lecz
bogata w treści. Oparta na oryginalnym pomyśle. Pokazuje dzieciom wojnę i
jej skutki w odniesieniu do działania matematycznego. Można? Ha, można!
Oto król MINUS, zawarłszy sojusz z niedowartościowaną JEDYNKĄ, tworzy
groźną broń - Znak MINUS. Zaatakowane z zaskoczenia liczby szybko
zamieniają się w zera, a nic już nie znacząc wykorzystywane są w
niewolniczy sposób. Do czasu, oczywiście. Nie będę zdradzać zakończenia
książki, bądźcie jednak pewni, że i ono Was nie zawiedzie.
Świetna
książka! Choć zmatematyzowana, okazuje się być bardzo życiowa. Czytając
o zerach pracujących przy budowie wielkiego pałacu dla Jego Wysokości
Króla MINUSA, przed oczyma miałam budowę piramid, czy może nieco
bardziej nam współczesnego Sankt Petersburga - miasta, które wyrosło na
trupach, jako świadectwo narodzin potęgi państwa rosyjskiego. Nie
martwcie się jednak, Wasze dzieci takich krwawych obrazków nie zobaczą.
Za to zrozumieją czym jest wojna i w czym tkwi siła pokonanych. Nauczą
się też, że warto wybaczać.
"Wojna
liczb" to książka autorska. Tekstowi Juana Darién towarzyszą jego
własne grafiki. To, stawiające na prostotę, kolaże. Rzekłabym -
ekologiczne. Ich tło stanowi szary papier. Lądy wykonano z kartonu, a
morza - z cienkiej, przezroczystej bibuły. Poza tym, co narysowane
znajdziemy tu też wycinki z gazet oraz zdobionych w proste wzory
papierów. Wszystko to składa się na oryginalne i ciekawe dzieło,
idealnie współgrające z treścią książki.
Tym,
którzy zastanawiają się już nad świątecznym prezentem dla 4-8-letniego
chłopca, zdecydowanie polecam. To książka, która tematycznie na pewno
przypadnie takiemu dziecku do gustu, a jednocześnie pozwoli otworzyć się
na sztukę, spojrzeć innym okiem na świat dziecięcych lektur. Uwielbiam!
Chłopaki też!
Myślałam nad tą książką już kiedyś, ale ta wojna jakoś mnie nie zachęcała. Zresztą mój Staś wówczas był jeszcze za mały na taką lekturę, teraz widzę, że książka może się jednak podobać. Wydawnictwo Tako znam i cenię. Mają super książki.
OdpowiedzUsuńTo wojna ze zdecydowanie pozytywnym przesłaniem, więc nie ma się czego bać. My też Tako lubimy i cenimy, ale ta - to nasz zdecydowany nr 1.
UsuńZbieram powoli całą serię Tako :) U nas ostatnio furorę robi Biegnij, dynio biegnij.
OdpowiedzUsuńA my, wstyd przyznać, dyni nie znamy :(
UsuńDynia jest genialna!:) musisz nadrobić koniecznie
UsuńJa również trzymałam ją w ręku zaraz po premierze, na Targach. Wydawała mi się za trudna dla małych dzieci, ale chyba często po prostu nie doceniamy własnych dzieci ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że to też trochę dlatego, że dzieci odbierają ją trochę inaczej, niż dorośli. My mocno dopatrujemy się tego drugiego dna, a one owszem rozumieją je, ale po swojemu.
Usuńuwielbiam wyd. Tako nie tylko dlatego, że z Torunia pochodzą;) chyba jeszcze na żadnej z ich książek się nie zawiodłam:) ale Wojnę liczb jeszcze nie znamy
OdpowiedzUsuńWszystkich ksiazek nie znam, ale rzeczywiscie, te ktore znam sa swietne!
Usuń