First Thousand Words in English. Sticker Book.
Znajomość języka angielskiego to we współczesnym świecie podstawa.
Nie chodzi nawet o to, by dziecko dzięki swym umiejętnościom w
przyszłości pięło się po szczeblach kariery (choć wielu rodziców zapewne
i to ma na uwadze). W naszym domu szczególną uwagę zwraca się na
zdolność do komunikacji, by - bez kompleksu zaściankowości - podróżować
po świecie, poznawać nowych ludzi, rozmawiać z nimi.
Z
zazdrością patrzę na te kraje Europy Zachodniej, które nie nosiły
brzemienia komunizmu. Tam umiejętność posługiwania się językiem
angielskim jest już jakby naturalna. Odwiedzasz Portugalię czy Hiszpanię
i bez problemu nawiązujesz dialogi z ludźmi w każdym wieku, nawet
emerytalnym. W Polsce w pokoleniu naszych rodziców często okazuje się to
trudne. Na szczęście dzieci już od małego uczone są angielskiego i
kolejne pokolenia coraz lepiej sobie z nim radzą. Chcąc, by nauka nie
była tylko nudnym obowiązkiem, warto pokazać dziecku jej sens: możliwość
wykorzystania języka w podróży, czy rozmowie z anglojęzycznymi
przyjaciółmi (Starszego zmobilizowała wizyta kolegi z Estonii), ale
także czerpania większej ilości informacji z internetu, oglądania filmów
i bajek, czytania książek (np. gdy na jakiejś bardzo nam zależy, a na
polskim rynku nie ma jeszcze jej tłumaczenia). Naukę z najmłodszymi
dziećmi najlepiej zacząć przez zabawę: wierszyki, piosenki, multimedia,
czy wplatanie anglojęzycznych wypowiedzi w tradycyjną, codzienną zabawę. Do tego proste, zabawne lektury lub pozycje edukacyjne, ale przemyślane! Unikamy związanego z nauką stresu, wynikającego z parcia na efekt. Liczy się przede wszystkim "fun".
Rozpoczynając nowy rok szkolny, postanowiłam sprawdzić, jak dużo moje dzieci pamiętają z dotychczasowej nauki. Jak tego dokonać, by nie wyjść na odpytującego z ławki belfra? W drodze próby sięgnęłam po kolorową książkę z naklejkami. Słownik tysiąca słów. Starszy co prawda posługuje się już pewnymi zwrotami, ale dla Młodszego słownictwo to na razie podstawa. Pomyślałam więc, że książka ta będzie stanowiła dobry początek. I nie zawiodłam się.
Pierwsze, na co warto zwrócić uwagę to bogate i dobrze dobrane słownictwo. Podzielono je na kategorie: dom, ogród, warsztat, ulica, park, szkoła, szpital, morze, jedzenie, ludzie, wyrazy przeciwstawne, czynności, kolory, pogoda... i wiele, wiele innych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. W większości kategorii znajdziemy obrazki, które mogą być punktem wyjścia do rozmów (co widzisz?, czy tak wygląda Twój dom?, co jeszcze znaleźć można w kuchni?), ale także okazją do zabawy w poszukiwania narysowanych na obrzeżach przedmiotów. Nie wszystkie one zostały jednak narysowane. Po niektórych został jedynie ślad. Ramka z nazwą. Tu, korzystając z dołączonych do książki naklejek, sami umieścić musimy odpowiedni obrazek. W ten sposób naturalnie sprawdzamy, czy nasze dziecko dany wyraz zna. Chłopcom książka się spodobała - w końcu kto nie lubi naklejek (jest ich ponad 500!). A jeśli dodamy do tego dodatkowo materiały dostępne online oraz zagubioną kaczuszkę, której poszukujemy na kolejnych stronach, okazuje się, że zwykły słownik nabiera niezwykłych właściwości.
Książka opracowana została przez Heather Amery, a zilustrowana przez Stephena Cartwrighta. To nie naprędce przygotowany nowy tytuł, lecz pozycja sprawdzona przez kolejne pokolenia młodych ludzi. Po raz pierwszy opublikowano ją bowiem w 1979 roku. Tak, żółta kaczka zadebiutowała ponad 30-lat temu. Od tej pory pojawiła się w ponad 125 tytułach przetłumaczonych na ponad 70 języków i zyskała miliony czytelników. Teraz należymy do nich i my.
Książka do kupienia ==> TUTAJ
Wydawnictwo: Usborne
Autor: Heather Amery
Ilustracje: Stephen Cartwright
oprawa miękka
Format: 247 x 305
Strony: 24
Wiek: 5+
Ale za to pojedziesz do Francji albo do Włoch i NIKT nie zna ani słowa po angielsku, nawet ci młodzi. True story! :(
OdpowiedzUsuńZnam te książki, dokładnie takie samo wydanie ukazało się w kilkunastu różnych językach (także po polsku!), to fajne narzędzie do samokontroli i poznania pierwszego tysiąca słów także w innym języku. :)
Rdzenni Francuzi znają, tylko mówić nie chcą. Duma narodowa :) Gorzej z przyjezdnymi, a tych u nich duużo ostatnio. Włosi z kolei z każdego języka znają tyle, ile im do poderwania dziewczyny danej nacji potrzeba i ani grama więcej, więc - tak jakby nie znali wcale, masz więc rację :)
UsuńOdnosząc się do tematu książek: po polsku - mówisz? To przeoczyłam, ale na szczęście brytyjskie wydanie w niczym nie przeszkadza (a w gruncie rzeczy może nawet wypada bardziej autentycznie - choć dziecku zapewne nie sprawi to różnicy, bo meritum pozostaje niezmienione). I rzeczywiście - z naklejkowymi słownikami można się też uczyć innych języków. Mnie angielski najbliższy (potrzebny w komunikacji bieżącej), stąd wybór.
To znaczy to są wszystko brytyjskie wydania, wszystkie z Usborne i wszystkie mają tytuł po angielsku. Tyle tylko, że jest "First Thousand Words in Polish", "First Thousand Words in French", "First Thousand Words in Chinese" itd. :) Wewnątrz dokładnie to samo, tylko podpisy inne. :) Może kiedyś się przyda. ;)
UsuńWybacz pomyłkę, ale... bardziej spodziewałabym się polskiego wydania zatytułowanego "Pierwszy tysiąc słów po angielsku" (wersja tytułu mocno robocza ;)), niż brytyjskiego "First Thousand Words in Polish". Przy dzisiejszej sytuacji migracyjnej nie powinno mnie to jednak dziwić ;)
Usuń