Czytam sobie: Figle w fokarium, Babula Babalunga, Droga Mocy
O serii "Czytam sobie" pisałam Wam już
niejednokrotnie przy okazji postępów czytelniczych czynionych przez
mojego starszego syna. Dziecię wyrosło, czytelniczo bardzo mocno się
usamodzielniło (choć ze wspólnych wieczornych lektur nie zrezygnowało),
ale do ulubionej - darzonej sentymentem, bo pierwszej - serii wciąż z
chęcią powraca. Już nie sam. Młodszy z uwielbieniem podgląda brata i go
naśladuje. Kiedy Starszy chwyta książkę w dłoń, on natychmiast zasiada
obok niego z własną. I tak sobie czytają: jeden półszeptem, a drugi - na
głos.
Nad
zaletami pierwszo-czytajkowej serii Egmontu nie będę się po raz kolejny
rozpływała. Doskonale wiecie, że ją lubię i cenię za merytoryczne
założenia, ale także za odpowiedni dobór autorów i ilustratorów. A jeśli
nie wiecie, odsyłam Was do swoich wcześniejszych wpisów. Tylko uwaga!
Nazbierało się ich trochę. Tak, tak, seria "Czytam sobie" pięknie się
Egmontowi rozrosła, a my już wielokrotnie po nią sięgaliśmy. I
sięgnęliśmy ponownie przy okazji jesiennego wysypu nowości.
Czytam sobie ==> KLIK KLIK
Czytam sobie - raz jeszcze! ==> KLIK KLIK
Czytam sobie... czyli pierwsze samodzielne lektury Starszego ==> KLIK KLIK
Czytam sobie: Franek i miotła motorowa, Kacper i Plaster, ŚwiĄty Mikołaj, Teoria pana Alberta, Mur ==> KLIK KLIK
Chłopcy
spośród nowych tytułów samodzielnie wybrali trzy: "Babulę Babalungę" z
poziomu 2 oraz "Figle w fokarium. O fokach z Helu" i "Drogę Mocy" z
poziomu 1. "Babula..." przywędrowała do nas z myślą o Starszym. Po
pierwsze - więcej tekstu, po drugie - spodobała mu się zarysowana w
zapowiedziach tematyka:
"Deszczowe lato nad jeziorem to dla Oli i Franka prawdziwa katastrofa.
Wszystko zmienia się, gdy do willi Nad Modrym Stawem, w której
mieszkają dzieci, przyjeżdża tajemnicza staruszka."
Tajemnicza?
Starszy uwielbia tajemnice! Czy znacie dziecko, które by ich nie
lubiło? A "Babula..." okazała się nie tylko tajemnicza, ale także
dowcipna. Wyobraźcie sobie elegancką i energiczną babcię, która
posługuje się młodzieżowym słownictwem, nie boi się deszczu, łowi ryby i
niezależnie od pogody - pływa sobie w jeziorze. Stworzona przez Joannę
Jagiełło Babula Babalunga łamie wszelkie stereotypy babcinności. A
dziwne nocne stukanie? Cóż to za niecodzienne dźwięki towarzyszą wizycie
starszej Pani? Przekonajcie się sami! Tylko ostrzegam - będzie
zabawnie. I w warstwie tekstowej, i graficznej, bo autorem ilustracji
jest niezawodny Daniel de Latour, który w charakterystycznym dla siebie
stylu potrafi wychwytywać z tekstu to, co najśmieszniejsze.
"Figle
w fokarium" Marcina Sendeckiego ukazały się w ramach pod-serii "Fakty",
którą - ze względu na doskonałe połączenie lekkiego przekazu z
edukacyjną, opartą na prawdziwych wydarzeniach treścią - bardzo sobie
cenię. Podobnie jak moje dzieci. Starszy z lubością powraca do napisanej
przez Zofię Stanecką "Historii pewnego statku.", której osobiście
bardzo się bałam. Bo jak tu o wielkiej tragedii opowiadać dzieciom -
straszyć, smucić? Ale p. Zosia jak zwykle cudownie rozprawia się z
tematem. Opowiada o niebywale wielkim statku, jego pierwszym rejsie i
tragedii, skupiając się przy tym na tych, których udało się uratować,
delikatnie, łagodnie wspominając lub przemilczając tych, którzy zginęli.
Mnie także w młodości katastrofa Titanica fascynowała, nie dziwię się
więc zainteresowaniu syna.
Tegoroczne
jesienne wydanie "Faktów" ma zdecydowanie lżejszą tematykę. Jak
wskazuje sam podtytuł, poświęcone jest fokom mieszkającym na Helu. To
bardzo prosta - jak wszystkie pozycje z pierwszego poziomu -
przyrodnicza lektura, ale autor - Marcin Sendecki - zdołał w niej wiele
przemycić. Znajdziemy tu historię dziecięcej wizyty w fokarium,
informacje o foczych zwyczajach, a nawet małą przygodę - ratunek dwóch
rannych fok znalezionych na wybrzeżu. Ilustracje do książki wykonała
doskonale nam znana i bardzo przez nas lubiana Ewa Poklewska-Koziełło.
"Figle
w fokarium" przywędrowały do nas z myślą o Młodszym, podobnie jak
"Droga Mocy". W praktyce okazało się jednak, że nie liczy się zaznaczony
na okładce poziom, ani ilość tekstu, gdy w grę wchodzą ulubieni
bohaterowie. Zanim Młodszy zdążył zaprotestować, Starszy podprowadził mu
książkę i sam ją przeczytał. Lektura - biorąc poziom jego zaawansowania
- nie zajęła mu wiele czasu, ale wzbudziła uśmiech satysfakcji. Bo jak
to - mieć w domu "Gwiezdne Wojny" i ich nie przeczytać? Później książka
trafiła w ręce Młodszego i... okazało się, że jest problem. Spodziewałam
się tego. Osobiście na poziom 1 nie wybierałabym książek, które
zawierają anglojęzyczne słownictwo. To przecież etap, na którym dzieci
łączą głoski, czy sylaby w wyrazy, a jak tu coś łączyć, gdy z dosłownego
zestawienia wychodzą jakieś dziwne słowotwory. To utrudniło edukacyjną
pracę, ale - jak się okazało - tylko na moment. Po chwili Młodszy biegle
przebiegał po imionach bohaterów (do dziś problem stanowi tylko ten
rzucony na początku Skywalker). Z podwójną dumą - bo czytał i to po
angielsku ;) To była jego pierwsza książka przeczytana po - wspominanym
na blogu wcześniej - "Elementarzu współczesnym". Tak, możemy ją nazwać pierwszą
samodzielną lekturą, ale także drugą i trzecią, a myślę,
że niedługo także czwartą i piątą. Bo gdy Starszy zasiada z książką w
ręku, Młodszy natychmiast leci po "Star Wars".
Tak oto moje kolejne
dziecko rozpoczęło czytelniczą przygodę dzięki pani Zosi, która tak jak
chłopcy jest miłośniczką "Gwiezdnych Wojen." Pani Zosiu, premiera nowej
filmowej części już wkrótce. Może Pani także pokusi się o ciąg dalszy.
Czekamy!
Seria "Czytam sobie"
Wydawnictwo: Egmont
Świetna, ja i moje przedszkolaki bylibyśmy z niej zadowoleni :)
OdpowiedzUsuńOj tak! A czytają już? Ja z premedytacją ustawiałam kolejne tomy na półce czekając, aż chłopaki zaczną sami czytać. To miał być taki motywator do samodzielności. I był.
Usuń