Naklejkowe przebieranki. Rycerze. - Kate Davies

Pakując torbę na wyjazd mogę zapomnieć o wielu rzeczach, ale nigdy nie zapominam o zestawie ratunkowym na wypadek nudy. Nic nie może tak skutecznie popsuć wakacji, jak dziecko, które co 5 minut woła "Mamo, nudzę się!" Zwłaszcza, gdy  czeka nas długa podróż, pogoda nie dopisuje, albo dopisuje aż zanadto, skwar i gorąc taki, że lepiej głowy z pokoju nie wynurzać, bo grozi poparzeniem czy wręcz spaleniem. Na takie okazje muszę mieć zawsze coś wyjątkowego. Coś, czego jeszcze nie widzieli. Coś czym ich zaskoczę, bo sam efekt nowości jest tutaj bardzo ważny. 

Tym razem, w przypadku Starszego, postawiłam na naklejkowe przebieranki. O tym, że wybór był właściwy, przekonałam się już pierwszego dnia wyjazdu, gdy słońce mocno grzało, a Młodszy odbywał właśnie swoją popołudniową drzemkę. Ubieranie rycerzy okazało się ciekawsze nawet od nowego odcinka ulubionej bajki, którego oglądanie zaproponował tata.

Na przebieranki trafiłam w moim ulubionym hipermarkecie.* Przyglądałam się im już od dłuższego czasu, a zbliżający się wyjazd ostatecznie przekonał mnie do zakupu. Dlaczego? Doskonale wiem, jak dzieciaki uwielbiają różnego rodzaju naklejki. Starszy często czuje się zawiedziony faktem, że w książeczkach edukacyjnych przypisanych do jego wieku coraz trudniej je znaleźć. Same naklejki to już frajda, ale gdy trzeba w nie kogoś ubrać - zabawa jest jeszcze lepsza. Tylko kogo? Dotychczas na rynku dostępne były głównie tego typu pozycje przewidziane dla dziewcząt. Ubieranie lalek, moda i te klimaty. O chłopcach często zapominano, a przecież wystarczyło tylko dobrać odpowiedni temat. I udało się to Firmie Księgarskiej Olesiejuk, która poza rycerskimi wypuściła na rynek także ubieranki sportowe. Tematyka w sam raz dla chłopców. 

Przy pierwszym zakupie postawiłam na rycerzy, ale wakacje są długie, więc zapewne przed ich końcem będziemy mieli okazję przetestować i sportowców. Teksty przeskakujące przez różne kraje i epoki okazały się nieco przytrudne dla mojego 4-latka, ale kierując się słowami Tolkiena* (Tolkien, Martin, Sapkowski - klasyka fantasy to jest to, co duże tygryski lubią najbardziej!), czytałam i tłumaczyłam najlepiej jak umiałam. Wszystkiego i tak nie zrozumiał, ale nadmiar wiedzy teoretycznej zrekompensowała świetna zabawa. Było co robić - jeden zeszyt to ponad 200 naklejek! Syna wspomagali na zmianę mama z tatą, bo równo nakleić taki strój, to wcale nie jest łatwa sztuka! Zapytajcie mojego męża ;) Na szczęście naklejki można bez problemu odkleić i nakleić raz jeszcze. Komu uda się najlepiej? Zobaczcie sami...

Rycerze już za nami - przyjęci bardzo entuzjastycznie. Pora poszukać czegoś o smokach, a później... "Lodowy smok", albo od razu "Gra o tron" Martina ;) Cóż, trochę fantasy nikomu nie zaszkodzi, a mama będzie dumna, że syn poszedł w jej ślady :)))

Anglojęzyczna wersja książki ==> KLIK KLIK

*Ulubionym, bo często zaskakuje mnie dostępnością wielu ciekawych dziecięcych tytułów. Nazwy nie zdradzę, żeby kolejki do kas nie były jeszcze dłuższe.
*"Prawdopodobnie to dla nich nawet lepiej, gdy ich książki nieco je przerastają. Książki dla dzieci powinny zawsze, podobnie zresztą jak i ich ubrania, pozostawiać możliwość dorośnięcia do nich; a książki dodatkowo powinny stanowić bodziec do tego dorastania." - J.R.R. Tolkien

Komentarze

Popularne posty