Koko. Ciuch, ciuch, czu, czuu!

Dziś książka, której na naszym blogu zabraknąć nie może. Dziw bierze, że trafia tu dopiero teraz - po kilku miesiącach naszego recenzowania. Dlaczego? Wystarczy zerknąć na okładkę, by przekonać się jak często była w użytku. Czytana codziennie i to wielokrotnie. Wożona wszędzie. Noszona, przytulana, dotykana, przeglądana, a nawet smakowana. Tak, tak, te największe dziury na dole powstały w wyniku nerwowego podgryzania w oczekiwaniu na moment, kiedy mama wreszcie weźmie książkę do ręki i przeczyta. Kto zapoznał się z notatką "O nas", ten wie, że od niej zaczęła się Młodszego przygoda z książką. Znalazł ją u cioci na dywanie i tak mu się spodobała, że chciał ją zabrać do domu, a że Średni już z tego typu książeczek wyrósł - powędrowała z nami. I w naszej biblioteczce mieszka do dzisiaj, czasem jeszcze z sentymentem odkopywana. 

W świecie pop-kultury, w którym wciąż jeszcze rządzi telewizja, trudno uchować dzieci przed bajkowymi bohaterami. Starszy z zafascynowaniem śledził Noddy'ego, później przez moment Auta i Mańka Złotą Rączkę, a teraz trudno go oderwać od telewizora, gdy zobaczy w nim Scooby'ego. Średni szalał na punkcie Aut. Młodszego do telewizora na razie średnio ciągnie, co bardzo mnie cieszy, niemniej jednak polubił bajkę "Stacyjkowo", a może nawet nie samą bajkę, co rozpoczynającą ją ścieżkę dźwiękową. Nic dziwnego, że kiedy zobaczył znajome postacie w książeczce, ta mu się spodobała, a ponieważ od czegoś trzeba zacząć... najlepiej, żeby było to coś, co się lubi. Wówczas książkę zaczyna się kojarzyć z czymś pozytywnym i częściej się do niej wraca. My wracaliśmy baaardzo często. Codziennie kilkanaście razy. Młodszy przynosił ją i czekał, aż mu się przeczyta. Raz, drugi, trzeci... a po przerwie - znowu! Co ciekawe, nawet nie miałam tego dosyć.

Książeczka jest krótka. Kilkustronicowa. Grube kartki sprawiają, że doskonale nadaje się na początki samodzielnej książkowej przygody maluszka. Tekstu niewiele, choć jak na tak małą książeczkę wcale nie mało. Wynika z niego nawet jakieś proste przesłanie, o tym, że zabawy najlepsze są z przyjaciółmi. Nie chciałabym się tu doszukiwać jakichś ambitnych treści, ale muszę przyznać, że książka mnie pozytywnie zaskoczyła. Spodobało mi się to, że w tekst wplecionych jest dużo wyrazów dźwiękonaśladowczych, które maluch, gdy tylko zaczął coś tam mówić, z chęcią powtarzał. Koko, ciu-ciu, buu... i kilka innych. Ku mojemu zdziwieniu - bo nie spodziewałabym się tego po takiej lekturze - książka ta spełniła kilka pożytecznych funkcji. Sięgnęliśmy też po inne książki z tej serii, ale żadna nie była już tak dobra (coraz gorsze teksty, mniej wyrazów dźwiękonaśladowczych).

UWAGA: dzisiaj po lekturze, mamy tylko jeden problem - Młodszy na wszystkie pociągi woła Koko! :)

Komentarze

Popularne posty