W bibliotece
W dzieciństwie uwielbiałam bibliotekę. Najpierw szkolną, a gdy ta przestała wystarczać - miejską. Tak, ta ostatnia to było coś! Tyle ciekawych książek w jednym miejscu. Po przeczytaniu "Mamy Mu na rowerze..." zaczęłam się więc zastanawiać, czemu do tej pory jeszcze nie zabrałam tam Starszego, a że czasem zastanawiałam się głośno - mój pomysł podchwyciła szybko mama Średniego. Tak oto postanowiłyśmy zorganizować wspólną wycieczkę. Oj, nie był to dobry pomysł... :)
Młodszemu, gdy tylko przekroczył próg biblioteki, od razu zaświeciły się oczy. "Baje, mama? Baje?" - dopytywał z niedowierzaniem patrząc na długie ustawione w rzędach regały. Zdążyłam go rozebrać i natychmiast się na nie rzucił. Schwytany, zaczął protestować. Na szczęście - jak mi się wydawało - Starszy ze Średnim znaleźli kącik z kolorowankami i kredkami. Ich zainteresowanie nie trwało jednak długo, zaraz zaczęli się o coś sprzeczać. Wtedy właśnie zrozumiałam, że - owszem - opowiadałam dzieciom o tym, jak wspaniałym miejscem jest biblioteka, ale zapomniałam wspomnieć o obowiązujących tam zasadach. Przed kolejną wizytą nie ominie nas mała pogadanka.
Dalej było trochę lepiej :) Chłopcy znaleźli sobie dywan, na którym umieszczony był wzór z drogą i Zygzakiem McQueen'em. "Mamo, mogę sobie pojeździć po nim paluszkiem?" - zapytał Średni. Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Na szczęście jego mama zachowała więcej powagi i... nawet się zgodziła. Tym sposobem starsi ODJECHALI - w podwójnym tego słowa znaczeniu :) Młodszy tymczasem dalej wyrażał zainteresowanie "bajami". Razem ze mną podszedł do półki, wyciągał z niej pojedyncze książeczki i prosił, żeby mu poczytać. Czytałam więc. W między czasie skończyły się trwające akurat w bibliotece zajęcia i grupa 10-12-letnich dziewczynek rzuciła się na Młodszego z zachwytem i chęcią pomocy. Nie trwało to długo, gdyż dziecię na widok tłumu przerażone zaczęło protestować. Po chwili, pozostawieni samym sobie, mogliśmy wrócić do lektury. W tym czasie swoje książeczki wybierała mama Średniego. Starsi nie wyrazili zainteresowania poszukiwaniami. Zaciekawili się za to, gdy ciocia znalazła już coś dla siebie i miała zamienić się ze mną rolami. Dlaczego? Bo dostrzegła w kąciku pacynki i zaczęła je dzieciom prezentować. Wciągnął się nawet Młodszy, który początkowo nie bardzo chciał zaprzestać czytania z mamą. Miałam więc wolną rękę.
Poszukiwania nie trwały długo. Trafiłam do półki z literką L, gdzie stało duuuużo Zakamarkowych książek. Co wybrałam? Dla małych łobuziaków - historyjki o małych łobuziakach oczywiście! Dla Młodszego - "Piłkę Maksa", dla Starszego - "Ach, ten Emil!". U obydwu pojawił się uśmiech na ustach na widok lektur. "O, chcę Emila!" - zawołał zachwycony Starszy, a Młodszy chwycił swoją książeczkę w dłonie i rozstał się z nią dopiero wtedy, gdy mu wyjaśniłam, że pójdzie ona z nami do domu.
Poza zakamarkowymi rozrabiakami wypożyczyłam też coś z lubianego przeze mnie Wydawnictwa Papilon. Do "Misiostwa świata" przymierzałam się już od jakiegoś czasu. Nie mogłam się więc oprzeć, gdy ujrzałam je na półce. Książka została nagrodzona w II Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren. Jeśli jest równie dobra, jak "Biuro Zagubionych Zabawek" - inny zwycięzca tegoż konkursu - czeka nas nie lada gratka. Przekonamy się wkrótce.
Wróćmy jednak do naszej wizyty. Jak myślicie, co dla dzieci było w niej najważniejsze? Bo oczywiście nie książki. Przynajmniej nie dla starszych. Po powrocie do domu Średni opowiadał tacie, gdzie był. "W bibliotece?" - dopytywał tenże. "Tak! I tam spotkałem takiego dywana Zygzakowego" - podsumował wyjście Średni. Niestety, nie udało mi się podsłuchać nic więcej, bo spieszyłam się do domu. Jutro pewnie usłyszę całą relację od jego mamy :)
Tymczasem u nas w domu zapanowało książkowe szaleństwo. Od przekroczenia progu chłopcy nie mogli się doczekać, kiedy usiądziemy do lektury. Mimo późnej pory Emila przeczytaliśmy niemal całego (choć jest grubszy, niż pozostałe, które dotychczas znaliśmy), a Maksa - nawet kilkakrotnie. Wkrótce możecie się więc spodziewać recenzji.
Po zakończonym czytaniu, jeszcze sobie chwilkę porozmawiałam ze Starszym o naszej dzisiejszej wycieczce. Podobało mu się miejsce, był zachwycony książkami, ale w ostatecznym rozrachunku uznał, że i tak biblioteki nie lubi. A dlaczego? Bo książki trzeba będzie zwrócić. Ot, i dziecięca logika :)
Ja sama do biblioteki uczęszczam od jakiś 15 lat :) Mój synek też od niedawna ma własną kartę w bibliotece i uwielbia tam chodzić :) Radośc jest nieziemska :))))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam