Albert Albertson - Gunilla Bergström
Albert Albertson nie sprawdził się w naszym domu jako bohater "do poduszki". Słuchając Starszy trząsł się ze śmiechu. Po lekturze pierwszego tomu, poprosił o drugi, a później trzeci. I z każdym kolejnym śmiał się jeszcze głośniej! Zgasiłam światło, a on wciąż rozbawiony powtarzał, że "jeszcze tylko..." :) Cóż, nie dziwię się, sama - czytając - dobrze się ubawiłam. I kto by pomyślał, że książki, które przywędrowały do nas wyłącznie z myślą o Młodszym, tak bardzo spodobają się nam wszystkim.
Młodszy miał okazję poznać Alberta już wcześniej (urok chorowania). Sam rozpakował przesyłkę, chwycił książki w dłoń i przeglądał, przeglądał, przeglądał (dowody prezentowałam Wam już wcześniej => KLIK KLIK). Tak, Młodszy póki co, wciąż jeszcze pozostaje wzrokowcem. Wszystko musi dokładnie obejrzeć, wszędzie zajrzeć. Dopiero po dokładnej analizie wzrokowej, podaje (lub nie - jeśli coś mu się nie podoba) książkę mamie z prośbą o przeczytanie. Tę podał. Och, żebyście go zobaczyli - słuchał niczym zaczarowany! Otwarta buzia, wybałuszone oczęta i cisza... tak wielka, że aż zaczęłam się nią delektować. "Chwilo trwaj!" - myślałam i czytałam dalej. Jeden tom, drugi, trzeci i "jesce" raz. Nawet przy wieczornej lekturze, gdy Starszy zanosił się ze śmiechu, on - i Średni, który akurat u nas nocował, też! - patrzyli tym swoim poważnym, skupionym wzrokiem. Dobrze, że oryginał powstał w Szwecji, a nie z Holandii, bo gotowa byłabym pomyśleć, że działa niczym jakaś zakazana używka - jednych hipnotyzuje, innych doprowadza ze śmiechu do łez :)
Mnie zauroczył! Nie wiem, czy bardziej za sprawą syna, który wypisz wymaluj przypomina mi moich chłopców, czy też za sprawą ojca, który jest aż do granic możliwości "normalny". Tak życiowy, jakby wyjęty z prawdziwego świata. Raz wyrozumiały i cierpliwy niczym anioł wobec marudzącego dziecka, choć zmęczony już do granic możliwości. Innym razem tak bardzo pragnący chwili spokoju, że dla kilku minut spędzonych nad gazetą, zrobiłby baaardzo wiele. Ach, ale i tak najbardziej spodobał mi się, gdy poganiał syna, poganiał, a w końcu... nie, nie zdradzę! Jak już przeczytacie "Pospiesz się, Albercie!" pomyślcie przez chwilę o mnie. Ja mam tak notorycznie! :) A może i Wy odnajdziecie, jakieś podobieństwa? Fajnie tak czasem przejrzeć się w lusterku, pośmiać z własnych słabości.
Tak, Starszy też śmiał się ze swoich, bo - jak już wspomniałam - chłopaków z Albertem również łączy bardzo wiele. Młodszy codziennie przed snem woła: "Mamo, pić!", "Mamo, siku!", a pięć minut później znowu: "Mama, siku!" Starszy zaś jest specjalistą od "jeszcze tylko" - tak, teraz rozumiem, czemu ten ostatni tom najbardziej go rozbawił!
Sięgając po Alberta trochę się bałam. Byłam przekonana, że to kolejna książeczka skierowana do przedszkolaków o charakterze edukacyjno-wychowawczym. Dużo już tego na rynku, a tu - Zakamarki porywają się z motyką na słońce. Po lekturze wiem już, że na edukacyjno-wychowawczy charakter nie macie co tu liczyć. Oczywiście, na podstawie książki możecie porozmawiać z dzieckiem, co Albert robił źle, co dzieciom wolno, a czego nie, ale w samej książce żadnego moralizatorstwa nie znajdziecie. To pozytywne, ciepłe i niezwykle zabawne opowiadania, które doskonale przedstawiają zarówno punkt widzenia dziecka, jak i dorosłego. Pozwalają nam się nawzajem zrozumieć. Łączą. Tak, zdecydowanie łączą. I za to właśnie je pokochałam!!! Czy ktoś już wie, kiedy kolejna premiera?
PS. Czytając, naprawdę trudno uwierzyć, że Albert byłby dziś już dorosłym człowiekiem (44-letnim, bo pierwszy tytuł ukazał się w Szwecji w 1972 roku, a chłopiec miał wówczas lat 4). Realia jego świata, aż nazbyt pasują mi do współczesności. No, może z wyjątkiem tej fajki - współczesny tata nie paliłby w obecności dziecka, a jeśli nawet - to zapewne byłby to tylko papieros elektroniczny ;)
PS2. Osoby moralnie wrażliwe ostrzegam, że nie pojawia się tu żadna mama, ale - na pocieszenie - dodać muszę, że żadnego drugiego taty nie ma tu też ;)
Poprzedni wpis musiałam niestety wykasować, ale kiedy to robiłam pojawił się pod nim już jeden komentarz, który pozwalam sobie poniżej przekopiować:
OdpowiedzUsuńMałgosia 18 listopada 2012 19:21
coś czuję, że musimy Alberta poznać :) jeszcze te wstawki zegara - Krzyś się teraz bardzo interesuje czasem, godzinami, minutami... :)
Małgosiu, Albert jest świetny. Koniecznie po niego sięgnijcie. Jestem ciekawa Waszej opinii :)
Usuń