Gelsomino w Kraju Kłamczuchów – Gianni Rodari



Zachwyciła mnie ta książka. Pamiętacie bajki swojego dzieciństwa? Te, które najbardziej poruszały Waszą wyobraźnię. Nieistniejące światy – Nibylandia, Narnia, Hogwart czy inne - przedstawione w taki sposób, iż gotowi byliśmy uwierzyć, że istnieją naprawdę. Kraj Kłamczuchów, pod tym względem, bardzo mi je przypomina. Strasznie żałuję, że poznałam go jako dorosła już osoba, że nie miałam szansy spojrzeć na niego oczyma dziecka, w których wszystko wydaje się jeszcze bardziej niezwykłe.

„Gelsomino...” przypomina mi trochę „Pinokia”. Włoski autor i barwna historia z kłamstwem w tle. Przesłanie podobne, choć postacie i treść zupełnie inna. Gelsomino, w przeciwieństwie do swego starszego (biorąc pod uwagę czas jaki upłynął od chwili powołania ich do życia przez poszczególnych autorów) kolegi, tkwi w prawdomówności od początku do końca. Jest postacią niezłomną. To od niego tak naprawdę rozpoczyna się rewolucja w kraju, który zdominowany został przez emerytowanych piratów, a ci narzucili własne zasady i prawa pod stertą kłamstw chcąc ukryć swą niegodziwą przeszłość (piękny przykład państwa autorytarnego, systemu rozpowszechnionego w Europie – także we Włoszech – w pierwszej połowie XX w., a zatem za czasów młodości Rodariego). Brzmi poważnie. Pod lekką, barwną i zabawną historią, którą chciałoby się pochłonąć za jednym zamachem (ilość stron niestety zapęd ów ogranicza nieco), kryje się bowiem drugie dno. Odwołuje się ono nie tyle może do polityki (choć tej także), ale do naszych zasad, naszej moralności. Pozostawia miejsce na rozmowę z dziećmi o kwestii uczciwości, ale też pobudza nas do myślenia o tym, jacy jesteśmy sami. Jak my postąpilibyśmy w określonej sytuacji? Do którego z bohaterów jest nam najbliżej?

Wiecie co najbardziej podoba mi się w tej książce? To, że oddziałuje ona na kilku poziomach. Świat widziany wzrokiem dziecka jest zupełnie inny, niż ten, którym widzi go dorosły, a każdy z nich dopracowany jest do perfekcji. To wymaga niezwykłego talentu, a braku tego Rodariemu (laureatowi tzw. Małego Nobla – Medalu im. H.Ch. Andersena – z 1970 roku) na pewno nie można zarzucić. Mnie zachwycił. Moje starsze dziecię także pozostaje pod jego urokiem – w wakacyjną podróż ruszyło z tomem „Bajek przez telefon.” w plecaku. Jak wróci – zaraz Wam o nim opowiemy.

Wracając jednak do „Gelsomina...”. Wydawnictwo Bona nie było pierwszym, które w naszym kraju „wypuściło” tę książkę na rynek. Pojawiła się ona u nas już 4 lata po włoskiej premierze (w 1962 r.) nakładem Wydawnictwa Czytelnik. Ilustracje do niej wykonał wówczas znakomity artysta - Jan Marcin Szancer. Współczesną wersję zilustrowała Dorota Łoskot-Cichocka. Zrobiła to w całkiem nowoczesnym stylu (w tym zestawieniu trudno jest uwierzyć, że tekst powstał ponad 50 lat temu). Z jej grafik bije prostota i minimalizm i choć te wywołują często chłód czy dystans, tu nie ma o tym mowy. Ilustratorka bowiem zgrabnie wplotła w nie emocje i uczucia. Wystarczy dobrze przyjrzeć się twarzom np. Gelsomina, gdy ten śpiewa w teatrze, czy Benvenuta, gdy ten może okazać się pomocny w pewnej ucieczce. Żadna z tych grafik nie jest jednak moją ulubioną. Ta znajduje się zaraz na początku książki i przedstawia głównego bohatera jako rumiane wrzeszczące niemowlę. Nie potrafię oderwać od niej wzroku. Mój młodszy syn, choć treści książki nie miał okazji poznać, także upatrzył sobie tutejsze ilustracje. Rozmiłował się (dosłownie!) w narysowanym na murze trójnogim kocie i gdy tylko widział książkę w mych rękach, przychodził i pytał, czy może ze mną poczytać. Najzabawniejsze jest to, że patrząc na tego kota i mając świadomość, że jest to kot, zaczął... szczekać. Poważnie! 
Błękitno-biała zakładka wyglądająca z wnętrza książki jest - osobiście wykonanym - prezentem od mojego syna :)

Komentarze

  1. Cieszę się, że odkryłam Twój blog, przyda się i mnie samej i mojemu małemu. Szukałam dziś w internecie jakiejś książeczki dla dziecka uczącego się korzystania z nocnika, znalazłam jedną o tytule "Kamyczek i..."(nie pamiętam), zdziwiło mnie to ogromnie, a że od jakiegoś czasu myślę nad stworzeniem bajeczki dla dzieci, zastanawia mnie czy rzeczywiście na rynku jest tak mało bajek tego typu? Wiesz coś na ten temat? Może znasz jakąś, która zachęciła by dziecko do trudnej sztuki siusiania tam gdzie powinno.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam "Nocnik nad nocnikami" :) Moje dziecko nasladuje glownego bohatera tej ksiazeczki - Bolka. Mam wrazenie, ze ta ksiazeczka dziala bardzo motywujaco.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, "Nocnik..." mamy przetestowany i też polecamy:
    http://czytajki.blogspot.com/2011/07/nocnik-nad-nocnikami-alona-frankel.html

    Ponadto widziałam w księgarni coś takiego - wyglądało całkiem fajnie, z efektami dźwiękowymi:
    http://ksiazeczki-synka-i-coreczki.blogspot.com/search/label/-sedes

    I jeszcze kilka pozycji, których nie widziałam osobiście:
    http://www.gandalf.com.pl/b/moj-kolega-nocnik/
    http://maleksiazki.pl/katalog/tupcio-chrupcio-zegnaj-pieluszko.html?search=product&string=toalet

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Znasz tę książkę? Lubisz ją? A może z jakichś względów Ci się nie spodobała? Podziel się ze mną swoją opinią, zostaw ślad. Niech wiem, że czytasz, że wracasz, że to co robię ma sens :)

Popularne posty