Jego wysokość Longin - Marcin Prokop

Mam sceptyczny stosunek do książek dla dzieci pisanych przez osoby znane skądinąd. Często myślą sobie tacy: "Napisać książkę dla dzieci to żadna sztuka." i piszą, licząc, że sprzeda się jeśli nie przez wzgląd na fenomenalną treść, to chociaż przez znane nazwisko. Tymczasem dzieciom potrzeba czegoś więcej niż wymyślonej naprędce bajeczki, napisanej niestarannym językiem i podpisanej znanym nazwiskiem. Książka dla dzieci ma być ciekawa, ale ma też być dobrze, czyli poprawnie napisana. To z niej - podświadomie - ci młodsi i ci starsi czerpią językowe bogactwo. Książka Marcina Prokopa na starcie nie miała więc lekko.

Co różni autora Marcina Prokopa od autorki Agnieszki Chylińskiej? Możemy zagłębić się w ich twórczość i długo porównywać. Dla mnie jednak wszelkie różnice wynikają z doświadczenia. Cóż, Prokop to bądź co bądź dziennikarz (z finansowym wykształceniem, ale jednak). Obyty ze słowem pisanym. To czuć. Mimo sceptycznych zapędów, szybko ujął mnie urok jego młodzieńczych wspomnień i... przepadłam, bo to poniekąd wspomnienia także moje. Jak to możliwe? Cóż, dorastaliśmy w podobnych czasach i choć rocznikowo młodsza jestem znacznie (ile? cóż, ja wciąż mam 18, tylko te dzieci, jakieś takie duże ;)), okazuje się, że mentalnie nie czuć tego, aż tak bardzo. Też przyszło mi dorastać bez tabletów, smartfonów, czy nawet innych - mniej skomplikowanych telefonów komórkowych. Moje życie toczyło się na podwórku, wokół własnej bandy. I choć podwórko to wyglądało inaczej niż Marcinowe, panowały na nim podobne zwyczaje - nawoływania pod oknem, gry w noże i kapsle, wyprawy do wieżowców, by pojeździć windą, chowanie się w piwnicach, hasła rozpoznawcze. Podobnie wyglądały domy - z nabytymi przypadkiem, bo akurat rzucili meblami, podobnie było też w szkole. Może nie każdemu z nas się udało, ale któż z nas nie próbował oszukać rodziców sztuczką z termometrem, czy nie marzył o tym, by zadzwonić z informacją o alarmie bombowym w dniu klasówki - ba, byli nawet tacy, którzy owo marzenie urzeczywistniali, ale do tego trzeba było mieć odwagę i miano rozrabiaki. Jak Longin, czyli tytułowy bohater książki. Skąd to anglojęzyczne określenie - trudno orzec. U nas na takich nadmiernie wychudzonych i wyrośniętych wołano po prostu "Długi.". No, ale ja nie dorastałam w Warszawie. Może już wtedy było tu bardziej światowo. Pod tym względem, bo pod każdym innym okazuje się być jak najbardziej swojsko. No, może jeszcze to graffiti. Pamiętam je z czasów młodości, ale zdecydowanie późniejszej. 

Wybaczcie, miało być o książce, a ja tymczasem cały czas powracam do własnych wspomnień. To chyba urok tej pozycji. To, że ciąg dalszy historii piszemy już sami - przywołując wspomnienia na użytek własny, tudzież - jeśli starcza nam odwagi - na użytek naszych młodych. Zapytacie może, czy ta książka aby na pewno napisana została dla dzieci. Autor dedykuje ją własnej córce - 8-latce, ale prawda jest taka, że odnajdą się w niej i dorośli, i dzieci. Pierwsi odniosą ją do swego dzieciństwa, drudzy - mają okazję poznać Koszmarnego Karolka z czasów rodzicielskiej młodości, a przy okazji liznąć odrobinę lekkostrawnie podanej, nie nazbyt odległej, ale jednak historii. Takiej bez ocen, krytyki, czy współczesnego zachwytu, że to co minione, to lepsze. Prokop nie zapomina, że pisze książkę patrząc na świat okiem dziecka, które na oceny polityczne ma jeszcze czas. Muszę przyznać, że za to go cenię. Za co jeszcze? Za lekkość pióra, choć znając jego dziennikarski styl bycia, nie powinno mnie to dziwić. Nie ma tu miejsca na dłużyzny. Opowiadania są krótkie, dynamiczne, wciągające. W dodatku podzielone na części, dzięki czemu wygodnie się je czyta - zarówno niewprawnym młodszym czytelnikom, jak i zaganianym - starszym. To nie jakieś historie z morałem, ale migawki, wspomnienia wybranych zabawnych epizodów dzieciństwa przypadającego między 10, a 11 rokiem życia autora, który do świętoszków nie należał. Dowodzący własną bandą, zastraszający Brachola, psychicznie znęcający się nad własną matką (ognisko rozpalane w domu), dziadkiem (wyłączanie radia), czy babcią (choć zupę rozlał przecież nie złośliwie, lecz by nie zrobić babci przykrości niedojadaniem), a nawet podejmujący się próby wysadzenia szkoły - ot, cały Longin. Zdecydowanie mało godny przykładu, a cała książka - cóż, maksymalnie niepedagogiczna, ale... chwila, moment, czy nam samym nie zdarzały się podobne wpadki. I co z nas wyrosło? Bo z Longina całkiem porządny Prokop. Taki, co to nawet książkę dla dzieci napisze. Fajną, ciekawą, ba - nawet edukacyjną, bo między kolejnymi wybrykami opisowo tłumaczącą niektóre związki frazeologiczne. Jestem na tak! Przeczytałam ją sama od deski do deski, teraz czytam Starszemu. Długa to lektura, bo pełna pytań, ale jakże zbliżająca.   

 
 
 
 
 

Jego wysokość Longin
Wydawnictwo: Znak
Autor: Marcin Prokop
Ilustracje: Joanna Rusinek
Oprawa twarda
Format: 210 x 135
Strony: 120
Wiek: 7+

Komentarze

  1. Czytałam, to naprawdę fajna książka, którą szybko się czyta :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Znasz tę książkę? Lubisz ją? A może z jakichś względów Ci się nie spodobała? Podziel się ze mną swoją opinią, zostaw ślad. Niech wiem, że czytasz, że wracasz, że to co robię ma sens :)

Popularne posty