Kot Stefan - Susanne Kummer


Uwielbiamy gry planszowe, logiczne, zręcznościowe. Latem zabieramy je w podróże, jesienią i zimą zapełniają nam długie wieczory. „Kot Stefan” na podróż jest zdecydowanie za duży, ale jego koncepcja i kolorystyka z pewnością sprawdzą się w ponure, deszczowe dni. Uciekające myszy i głodny kot wywołają uśmiech na niejednych dziecięcych ustach. 

Gry w których liczy się szybkość, zwinność, spostrzegawczość od zawsze cieszyły się w naszym domu dużym zainteresowaniem, bo wywołują najwięcej emocji. Zasiada do nich (zazwyczaj) cała rodzina i nie myślcie, że w rozgrywkach najsłabiej wypadają dzieci (5 i 8 lat). Wprawione w bojach (w szczególności Starszy) potrafią już skutecznie rozkojarzyć rodziców, bądź wykorzystać możliwości jakie daje gra, by osiągnąć swój cel – zwycięstwo. Cóż, praktyka czyni Mistrza!

„Kot Stefan” – na pierwszy rzut oka…

W opakowaniu nie znajdziecie planszy. Nie jest to bowiem gra planszowa, lecz zabawa przestrzenna. Duże pudełko kryje w sobie kilka niezbędnych elementów. Niektóre są gabarytowe, jak drewniany kubek z filcowymi wykończeniami przedstawiający kota. Duże opakowanie ma więc swoje racjonalne wyjaśnienie. Poza kotem mamy też drewniane myszy na sznurkach, filcowy ser, karty z wizerunkami harcujących myszy, a na rewersie – kota oraz specjalnie zaprojektowaną kostkę do gry. Wszystko estetycznie i solidnie wykonane. Nasze myszy, choć w czasie rozgrywki często o siebie uderzają, nie noszą śladów zniszczenia, obtłuczenia. Niech to będzie dowodem ich jakości. Całość utrzymana jest w pogodnej, energetyzującej kolorystyce. Rządzą w niej żółć, pomarańcz i czerwień. Nie ma miejsca na szaro-burego kota. Stefan jest płomiennie rudy. Mimo to potrafi skutecznie (choć to zależy od zawodnika) rozprawiać się z szarymi myszkami, które dla ożywienia mają długie czerwone ogonki.

Ale o co chodzi?

O łowienie myszy. Zakradły się do kuchni i wyjadają filcowy ser. Jeśli chcą pozostać przy życiu, muszą zachować czujność. Inaczej mogą znaleźć się w brzuchu kota. Kot cierpliwie czeka, wyrzucając kostką. Myszy trzęsą się ze strachu licząc, że wypadnie mysz. Jeśli któraś z nich straci zimną krew i ucieknie przed czasem, będzie stracona (musi oddać jedną ze swych czterech kart). Taki sam los czeka kota, który zaatakuje nim nadejdzie pora polowania. Prawdziwe emocje zaczynają się jednak, kiedy kostka wskaże kota. Teraz liczy się refleks. Koci kubek musi zakryć choćby jedną z myszy. Nie jest to jednak łatwe, bo przyszłe doszłe lub niedoszłe ofiary uciekają pociągane za sznurkowe ogony. Kto będzie szybszy? Jeśli kot, zyska od swej ofiary jedną z jej kart. Jeśli mysz – następuje zmiana kociego właściciela. Kubek wędruje do kolejnego gracza. Zaczyna się następna rozgrywka. Polowania trwają do momentu, gdy któryś z graczy pozostanie bez kart. Wygrywa ten, który upolował ich najwięcej.

Instrukcja do gry jest krótka, przejrzysta i zrozumiała. Nie zniechęca, jak to bywa w przypadku wielostronicowych wywodów ze skomplikowanymi zasadami. Jej autorzy przewidzieli także podpowiedzi (ułatwienia) dla najmłodszych graczy. Nam okazały się niepotrzebne, bo chłopcy sami odkryli, że szybciej poluje się, gdy koci kubek znajduje się bezpośrednio nad myszami. Przy rozstawianiu myszy na serze (tego nie znajdziecie w podpowiedziach) starają się też jak najbardziej je rozproszyć i wybrać miejsce najbardziej odległe od kota. Cóż, to prawdziwa walka o przetrwanie, albo się dobrze ustawisz, albo znikniesz w kocim brzuchu. Mniam…

Z kim, po co, dlaczego?

Gra przewidziana została dla osób w wieku od 4 do 104 lat. Przedział wiekowy jest dobrze określony. Zabawa z młodszymi dziećmi wymaga bowiem rodzicielskich ustępstw. Im dzieci starsze, tym tych ustępstw mniej i rodzic może się w pełni cieszyć grą. Mój 8-letni syn jest już dla dorosłych równym przeciwnikiem.

Do starcia stają minimum 3 osoby. Warto to zaznaczyć, bo czasem w domu brakuje tego dodatkowego partnera. Górny przedział to aż 6 osób. Dzięki temu Kota Stefana wykorzystać można jako formę atrakcji np. na dziecięcym przyjęciu urodzinowym. A kiedy dziecko zostaje samo, gdy nie możemy mu poświęcić akurat chwili czasu – elementy gry posłużyć mogą także jako zabawka.

Dlaczego warto polecić tę grę? Bo ćwiczy koncentrację, refleks, postrzeganie (niezbędne do nauki czytania), usprawnia relację oko-ręka (nauka pisania, wszakże nie samymi szlaczkami żyje maluch), uzewnętrznia emocje, uczy, że wygrana w dużej mierze zależy od nas samych – ot, samo życie. Nade wszystko Kot Stefan jest jednak okazją do dobrej zabawy łączącej pokolenia. Przy której może się bawić wnuk (tudzież wnuczka), mama/tata, ale także babcia czy dziadek.

Nasza recenzja ukazała się także na portalu DZIECIO-mamia.com 


Komentarze

  1. Oj świetne! Podoba mi się bardzo. Myślisz, że Tymek już pogra? U nas znowu zaczyna się faza na gry, jak to zwykle bywa od jesieni do wiosny. Dziś prawie cały dzień graliśmy we wszystkie planszówki. Lubię ten cza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogra, pogra. Mój Młodszy gra. Co prawda nie radzi sobie tak dobrze jak Starszy, ale z każdą rozgrywką nabiera wprawy. A gra jest o tyle fajna, że rośnie z dzieckiem. Nawet dorośli mogą się przy niej dobrze bawić. Szkoda, że nie miałaś okazji widzieć mnie i mojego męża, gdy na siebie wzajemnie polowaliśmy. Zafundowaliśmy dzieciom (i sobie samym także) duuużo śmiechu :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Znasz tę książkę? Lubisz ją? A może z jakichś względów Ci się nie spodobała? Podziel się ze mną swoją opinią, zostaw ślad. Niech wiem, że czytasz, że wracasz, że to co robię ma sens :)

Popularne posty