Na pokładzie Titanica - Shelley Tanaka


To był czysty przypadek, ale jakże inspirujący. W świąteczny poniedziałek, chcąc widocznie uczcić 105 rocznicę zatonięcia, któraś ze stacji telewizyjnych nadała "Titanica". Pamiętacie tę historię miłosną sprzed 20 lat (tak, 20, a jeśli w tym momencie poczuliście się staro, to na pocieszenie dodam, że patrząc na datę produkcji towarzyszyły mi podobne odczucia). Na moich dzieciach opowieść o tonącym statku wywarła nie lada wrażenie!

Byliśmy akurat z wizytą u wujka, w tle grał telewizor, a gdy zabrzmiały znajome dźwięki (tego muzycznego motywu nie da się zapomnieć!) nagle zapanowała zbiorowa hipnoza. Myślałam, że nigdy więcej nie obejrzę tego filmu, a tu, proszę! Wciągnęła się cała rodzina. Moi rodzice, wujek, kuzynka, ba, nie tylko my, ale nawet i dzieci. Cóż, olbrzymi brytyjski transatlantyk z dramatyczną  historią w tle (mam na myśli utonięcie statku, a nie Leona ;)) robił wrażenie. Chłopcy zawzięcie wpatrywali się w ekran i nie odpuścili nawet, gdy trup ścielił się (czy raczej - pływał) gęsto, a matka chlipała pod nosem. Więcej, po filmie Starszy podjął decyzję, że może jednak nie zostanie projektantem, tylko poszukiwaczem skarbów. Wszak na statku musiał być niejeden sejf.

Film dobiegł końca, ale fascynacja olbrzymim statkiem pozostała. Co więcej, stała się inspiracją do zabaw. Nie były one w najmniejszym nawet stopniu moderowane przez matkę. Najpierw chłopcy wymyślili, że zbudują z  CLICSów (naszych ulubionych klocków) olbrzymi statek. Po stworzeniu napisu okazało się jednak, że - pomimo dużych zasobów - na transatlantyk elementów budowlanych może nie wystarczyć. Ustawili więc napis na parapecie i zaczęli przeszukiwanie książkowych zasobów. Znaleźli "Historię pewnego statku" wydaną w ramach serii "Czytam sobie", ale ta - po filmie - okazała się już niewystarczająca. Pożyczyli ją za to kuzynowi, który "Titanica" nie oglądał, jednak nie mógł pozostać niewtajemniczony. Przecież musiał towarzyszyć im w dalszych zabawach.

Na półce u Starszego udało im się znaleźć lekturę nieco poważniejszą. Książka "Na pokładzie Titanica" trafiła do nas po przeczytaniu "Historii pewnego statku". Wówczas po raz pierwszy moi panowie postanowili zgłębić wiedzę o tym gigantycznym liniowcu. Po przeczytaniu kilku ciekawostek, książka zaległa jednak na półce. Aż do teraz. Widocznie chłopcy musieli do niej dorosnąć. Tym razem okazała się wielkim hitem. We trzech przeglądali ją strona po stronie, chłonąc wszelkie informacje i dokładnie przyglądając się ilustracjom. A tych jest tu niemało. Malowidła pokazujące statek w różnych stadiach podróży (także tej na dno oceanu), obrazy z jego bogato zdobionych wnętrz, przekrój liniowca, zdjęcia pasażerów, obsługi, konstruktora, kapitana, mapy i schematy manewrów. Ochom i achom nie było końca. Lektura umieszczonych w ramkach i na marginesach ciekawostek, okazała się także dalszą inspiracją do zabaw. Chłopcy postanowili wykorzystać zamieszczony w książce alfabet Morse'a i latarki, by nadawać sygnał SOS (tudzież CQD, o który przy okazji zrodziła się masa pytań*). Gdy zabawa się chwilowo znudziła (później powracali do niej wielokrotnie męcząc niekiedy i nas, dorosłych - "Mamo, mamo, zgadnij co to za litera"), zasiedli do projektowania własnych statków. Okazało się, że Starszy nie porzucił ostatecznie zawodu architekta. Wciąż jest to jeden z planów na przyszłość. Wymyślone przez chłopców statki były naprawdę ciekawe. Młodszy skupił się na zagospodarowaniu kolejnych pięter. Średni (kuzyn, znaczy) obmyślał, jak tu uniknąć lodowców (w tym celu na dziobie postawił faceta z piłą elektryczną). Starszy zaś, chciał stworzyć dzieło ze wszech miar imponujące. Skleił więc ze sobą poziomo 4 kartki formatu A4  i określił skalę - 1 kratka to 100 m. Swojej pracy jeszcze nie skończył, ale zapewniam, że zapał mu nie minął. Dowodem na to fakt, że "Na pokładzie Titanica" powędrowało z nim wczoraj do szkoły. Okazało się przy tym, że świąteczny film miał wśród jego koleżanek i kolegów z klasy całkiem sporą widownię. W przerwach Starszemu udało się nie tylko podzielić ciekawą wiedzą ze wszystkimi zainteresowanymi, ale także przeczytać historię stanowiącą rdzeń książki. Tak, kochani, bo to nie tylko ciekawostki, ale nade wszystko ciekawa opowieść (przypominająca pamiętnik lub dziennik pokładowy) stworzona przez Shelley Tanaka na podstawie przeżyć dwóch młodych mężczyzn: przedstawiciela pierwszej klasy, 17-letniego Jacka Thayera oraz telegrafisty, 22-letniego Harolda Bride'a. Szczęśliwców, których połączyła jedna, przewrócona do góry dnem, szalupa ratunkowa. Książka ta tworzy realistyczny obraz, momentami wręcz dokumentalny, by czytelnik zrozumiał, że ten dramat to nie kolejna bajka, lecz historia, która zdarzyła się naprawdę.

Strasznie lubię, gdy chłopcy zainspirowani jakimś tematem, zaczynają tworzyć wokół niego swój świat. To niezaprzeczalny dowód na to, że kreatywności im nie brakuje. Tak, z pewnością. Po kilku podejściach udało im się nawet przemienić swe projekty w makietę z CLICSów. Mniejszą, niż pierwotnie zakładali (tabliczka z nazwą musiała spocząć obok, była tak duża, że nie mogła stać się częścią statku), ale - jak widać - nawet braki w sprzęcie nie są w stanie popsuć im planów. Grunt to zapał i konsekwencja. Dumnam!

PS. W ramach serii "Zobacz na własne oczy" wydane zostały 4 tytuły - poza wspominanym powyżej: "Człowiek na księżycu", "Cmentarzyska dinozaurów" i "Sekrety mumii". Książki te są już niestety trudno dostępne. Jeśli nie znajdziecie ich w sklepie, poszukajcie w bibliotece!

* Dlaczego CQD? Czy ten skrót coś oznacza? Dlaczego sygnał alarmowy postanowiono zmienić na inny? - niestety, na te akurat pytania w książce odpowiedzi nie znaleźliśmy. Odwołaliśmy się więc do Internetu i proszę... 

Kod CQD wywodzi się z telegrafii lądowej. Nie jest skrótem, w dosłownym znaczeniu. Dwie pierwsze litery CQ (si kju) czytane po angielsku brzmią podobnie do zwrotu "seek you" oznaczającego "szukam cię". To informacja wywoławcza skierowana do wszystkich stacji radiowych. Dla potrzeb radiotelegrafii morskiej dodano trzecią literę - D, która oznaczać miała niebezpieczeństwo (z ang. danger). Niestety, sygnał w nadawaniu okazał się zbyt skomplikowany i w 1908 r. zastąpiono go nowym - SOS. Ten z łatwością mógł nadać każdy (3 kropki, 3 kreski, 3 kropki). Przy jego tworzeniu chodziło przede wszystkim o szybkość, łatwość i zrozumiałość przekazu. Z czasem jednak sygnał zaczęto interpretować jako skrót od  np. "save our ship" (ratujcie nasz statek).


Na pokładzie TITANICA
Seria: Zobacz na własne oczy
Wydawnictwo: Papilon
Tekst: Shelley Tanaka 
Ilustracje: Ken Marschall
oprawa twarda
Format: 228 x 278
Strony: 48
Wiek: 8+






Komentarze

Popularne posty