Polecamy - nie tylko na lato...


Kontynuujemy wpisy w wakacyjnym klimacie. Dziś będzie o książkach, które wypełniają nam ponure dni, obozowe poobiednie sjesty, samotne chwile i długie samochodowe trasy (te w szczególności, bo w tym roku w wakacje z chłopakami przejechaliśmy ponad 5000 km). W takich momentach dobrze mieć przy sobie coś, co zajmie dziecięcą uwagę. My - tradycyjnie już - stawiamy na książki z zadaniami, komiksy i dowcipy. Lekkie i przyjemne. Dzieci chętnie do nich sięgają i... nie ma już mowy o nudzie!  

O ile na rynku dostępnych jest wiele fajnych pozycji z zadaniami przeznaczonymi dla maluchów i przedszkolaków, o tyle tytuły dla starszych dzieci są trudniej dostępne. Owszem, znajdziemy jakieś zadania z ulubionymi bohaterami - Star Wars, Lego, itp., ale mi zależało na czymś bardziej uniwersalnym, dobrze dopracowanym i objętościowym. Dlatego wybrałam dla chłopaków łamigłówki z Aksjomatu. Oczywiście każdy musiał mieć swój własny tytuł, bo - gdy Starszy wyjeżdżał na obóz, Młodszy zostawał w domu i odwrotnie. No, a w drodze... nuda dopada wszystkich po równo i trudno dzielić się jednym egzemplarzem. Nie chciałam dwóch jednakowych. Wybrałam więc dwa podobne. Tak trafiła do nas "Księga łamigłówek na 365 dni w roku" i "Rusz głową! Łamigłówki na cały rok." To książki przewidziane dla dzieci w wieku 8+. Ich poziom trudności jest zróżnicowany. Dlatego i Młodszy, i Starszy bez problemu znajdowali coś dla siebie wśród ponad 100 stron wypełnionych po brzegi zadaniami. Gdy coś okazywało się za trudne lub za łatwe, zwyczajnie się wymieniali. Jeśli nie macie starszego rodzeństwa, pamiętajcie, że książek nie trzeba uzupełnić już, teraz, zaraz. Mogą poczekać, aż dziecko podrośnie. My do nieuzupełnionych tytułów wracamy co rok. W wakacje i ferie doskonale się sprawdzają. 

To, co spodobało mi się najbardziej w aksjomatowych łamigłówkach to różnorodność zadań. Tu naprawdę jest w czym wybierać. Różne rodzaje krzyżówek, wykreślanki, wyszukiwanki typu "bystre oko", zadania logiczne, labirynty, łączenie kropek, szyfry. Wszystkie fajnie pomyślane. Tak, by przez zabawę poszerzać dziecięcą wiedzę i umiejętności. Podświadomie. Nie mylcie ich absolutnie z książeczkami edukacyjnymi utrwalającymi wiedzę w danym zakresie, do których dzieci zasiadają z różnym entuzjazmem. Nie, te można rozwiązywać samodzielnie, bez kontroli rodzicielskiej, dla siebie, a nie, bo rodzice każą. Wydawca nie zapomniał jednak, że nawet w ten sposób poszerzyć można dziecięce słownictwo, nawiązać do książek i bajek, zachęcić do logicznego myślenia, ćwiczyć dłoń, ba, nawet zahaczyć o ortografię. Z czystym sercem oddałam je więc w ręce dzieci. Te przyjęły je z entuzjazmem i chętnie do nich sięgały. Przed nimi jeszcze połowa wakacji i wiele zadań do rozwiązania. Nawet ze swymi dobrymi chęciami takiej ilości łamigłówek nieprędko podołają!

 
 
 

Wiem, że istnieją dwie skrajne opinie co do edukowania w okresie wakacji. Jedni twierdzą, że dzieci nie powinny zapomnieć tego, czego nauczyły się w roku szkolnym. Warto więc, nawet w wakacje, wiedzę utrwalać. Drudzy są zdania, że wakacje to czas relaksu i zabawy, by dziecko wypoczęte we wrześniu mogło na nowo zasiąść do nauki. Ja jestem zwolenniczką tej pierwszej. Przy czym, nie podkładam dzieciom podręczników i książek edukacyjnych mówiąc - siedź i się ucz! Nie, my uczymy się przez zabawę i podróże. W tym roku razem odwiedziliśmy 7 europejskich krajów, poznając ich miasta, tradycje, potrawy, zabytki, historię. Przy tym uczyły się nie tylko dzieci, ale i dorośli, bo - niektóre zdobywane informacje - zaskakiwały nawet nas. W podróż zabraliśmy ze sobą stos przewodników - dla nas, dorosłych - oraz "Podróżownik" - z myślą o dzieciach. To ciekawa pozycja dla młodych odkrywców. Przy tym nie musicie - tak jak my - ruszać od razu w daleki świat. "Podróżownik" sprawdzi się nawet na wakacjach u babci. Bo odkrywać można wszystko i wszędzie. Dla mnie jednym z najprzyjemniejszych dni naszej wyprawy był ten, który spędziliśmy leniwie w lesie. Miałam okazję zaprzyjaźnić się z owadami, na które wcześniej reagowałam alergicznie. Mąż śmiał się ze mnie później, że pod koniec wyjazdu zamiast zabijać robaczki, wynosiłam je na wolność. I choć me nowe "przyjaźnie" nie były zasługą "Podróżownika", z nim także poznajemy owady, ptaki, ryby i inne zwierzęta. Książka sprzedaje nam garść ciekawych informacji o tychże oraz zaprasza do przyrodniczych zabaw - nie tylko związanych ze zwierzętami, ale także roślinami - np. stworzenia własnego zielnika. Bo "Podróżownik" to takie 4 w jednym. Po pierwsze, to źródło ciekawych informacji o świecie (a nawet wszechświecie). Dzięki niemu poznajemy wybrane kraje i ich flagi, kierunki świata, geograficzne rekordy, krajobrazy, rodzaje klimatu, wspomniane już rośliny i zwierzęta, ale także ciekawe miejsca, zasady powstawania miast, języki, święta, kulinaria, waluty i - oczywiście - wszelkiej maści ludzi. To bogate źródło wiedzy, które dodatkowo zachęca do jej dalszego poszerzania. Po drugie - to podróżniczy poradnik. Podpowiada nam, co zapakować na wyjazd, jak dbać o bezpieczeństwo w podróży oraz otaczającą nas przyrodę oraz inspiruje i radzi, jak zostać foto-reporterem. Te ostatnie porady szczególnie przypadły do gustu mojemu starszemu synowi, który w tym roku - pozazdrościwszy matce - latał z własnym aparatem, by uchwycić coś to tu, to tam. Matka zaś zazdrościła synowi wodoodpornego etui. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - nasze zdjęcia fajnie się uzupełniają, czego upust damy wkrótce na stronach "Podróżownika". Musimy tylko wybrać kilka fotek, spośród 4000 zrobionych. Może nie być łatwo, ale obiecałam chłopakom, że jeszcze przed końcem wakacji się zmobilizuję i coś dla nich wydrukuję. Po cóż nam zdjęcia? Dochodzimy bowiem do punktu trzeciego. Nasz "Podróżownik" to także pamiętnik. Wypełniamy go informacjami z naszych podróży. Gdzie i kiedy byliśmy, co ciekawego widzieliśmy, jakie rekordy pobiliśmy? Możemy spisać własne przemyślenia - co nam się podobało, a co nie? Jest też miejsce na pamiątki, kartki pocztowe czy zdjęcia. W ten sposób powstaje piękny dokument, do którego z sentymentem wrócić można za kilka lat. Tym cenniejszy, że młoda pamięć bywa zawodna. Część wspomnień szybko ulatuje, a tu - zawsze mamy do nich dostęp. Wreszcie, po czwarte, książka ta to doskonały towarzysz podróży. Znajdziemy w niej szereg ciekawych i kreatywnych zadań, które pomogą wypełnić czas, gdy dzieci dopadnie nuda, a i tak czasem bywa. Wyzwania są dość oryginalne, a przy tym mają charakter edukacyjny. Dzięki temu ponownie łączymy pożyteczne z przyjemnym (czy - jak ktoś woli - przyjemne z pożytecznym). Bardzo tę książkę polubiłam. A razem ze mną - Starszy. Chłopak jest ciekawy świata i chętnie już notuje. Dla Młodszego pisanie to jeszcze przykra konieczność, ale i on włączył się do uzupełniania naszego "dziennika pokładowego". Dopisując coś tu i ówdzie. Wspólnymi siłami tworzymy sobie piękną - z sentymentalnego, a nie estetycznego punktu widzenia ;) - pamiątkę. Może i Wy zechcecie kiedyś stworzyć własną. Jeśli tak - rodzaj "Podróżownika" możecie dopasować do własnych potrzeb. My - przez wzgląd na szeroki zasięg naszej podróży - zdecydowaliśmy się na wersję ogólną, ale dostępne są też lokalne, odwołujące się do poszczególnych państw czy regionów Polski. Autorzy pomogą nam w przetrwaniu i udokumentowaniu naszych wypraw do Włoch, Egiptu, Grecji, Turcji i Chorwacji. Z nimi odwiedzić możemy także Świętokrzyskie, Karkonosze i Kotlinę Kłodzką, Tatry i Pieniny, Warmię i Mazury czy polskie wybrzeże. Jest w czym wybierać!

 
 
 
 
 
 
 
Poza "Podróżownikiem" chłopcy na drogę zapakowali także... książki do angielskiego. Tak, podróże bardziej niż cokolwiek innego mobilizują ich do nauki tego języka. Obserwują nas - z jaką łatwością sobie radzimy - i... sami także próbują. Z rówieśnikami bywa trudno. Zwłaszcza, że nie podróżujemy po krajach anglojęzycznych i dla ich młodocianych mieszkańców angielski jest także językiem obcym. Mimo to próbują. Lepiej jednak wychodzą im dialogi z dorosłymi. I choć Starszy nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie przewodnika po stadionie Bayernu, dlaczego woli Manchester United (tak, tak, mój syn na stadion Bayernu założył koszulkę MU*), to już z pełną lekkością np. zamawiał potrawy, pytał o czas czy drogę do toalety. Niby drobiazgi, ale podobała mi się ich chęć do posługiwania się angielskim. Sami wychodzili z inicjatywą, że coś kupią, zamówią, czy znajdą. Na przyszły rok do zwiedzania przygotować im muszę zestaw wyzwań wymagających posłużenia się angielskim. Jestem pewna, że taka zabawa przypadnie im do gustu. I choć wykorzystanie języka w praktyce to najlepsza z nauk, chłopcy sami postanowili, że uczyć się będą także z książek. Starszy zabrał ze sobą "Język angielski w krzyżówkach i grach słownych". Taki trochę "na zapas", bo stworzony z myślą o uczniach klas 4-6, ale - jeśli czegoś nie wiedział, pytał lub sprawdzał w znajdującym się na końcu książki słowniczku. Tym samym miał okazję do poszerzenia słownictwa. Młodszy wybrał wersję łatwiejszą (znaczy lepiej dopasowaną do jego poziomu, ale za to wymagającą większego wkładu pracy) - "Angielski na medal". Książka pozwalała nabyć wiedzę czy - poprzez wiele różnorodnych zadań nawiązujących do jednego tematu - dobrze ją utrwalić. Znalazło się w niej słownictwo z zakresu kolorów, cyfr, państw i kontynentów, części ciała, ubrań, wyglądu, zdrowia, pogody, pór roku, miesięcy i zwierząt. Każdorazowo po przejściu 4 działów do naszej dyspozycji był test kompetencji. Moje dziecko nie traktowało go jako klasówki. Dla niego były to po prostu kolejne zadania. Książka jest naprawdę fajnie skonstruowana. Zawsze możemy skorzystać ze znajdującego się na jej końcu słowniczka. Tam też znalazły się dodatkowe testy ze znajomości słówek oraz poprawne odpowiedzi. Tak, nawet jeśli nie jesteśmy czegoś pewni, książka przychodzi nam z pomocą. Można więc zasiąść do niej samodzielnie, bez rodzicielskiego nadzoru, a dzięki temu - jak wspomniane wcześniej łamigłówki - zawsze przyjemniej się kojarzy. Zadziwia mnie i cieszy ten naukowy zapał chłopaków. Zwłaszcza Młodszego, któremu nauka języka nie przychodzi z taką łatwością, jak Starszemu. Najważniejsze jednak są chęci, a tych - jak przekonałam się na wyjeździe - zdecydowanie mu nie brakuje!

 
 
 
 
 
 
 

W podróżnej torbie nie mogło zabraknąć także naszego ulubionego "Świerszczyka". Wakacyjnego. To wyjątkowe wydanie z baśniową grą planszową. Znajdziemy w nim świerszczykowe sposoby na nudę i - zapewniam - nie ograniczają się one wyłącznie do lektury czasopisma. Choć, ta - sama w sobie - jest przecież bardzo ciekawa. Pogodne opowiadania i wiersze, zabawne komiksy, ulubieni bohaterowie (Czarownica Irenka i Kotek Mamrotek rządzą!), intelektualne wyzwania, różnorodna grafika i świetne teksty. Wszystko to, co małe i duże tygryski lubią najbardziej. Tym razem utrzymane w letnim klimacie.
 
 
 
 
Wiecie od jakiego działu moje dzieci rozpoczynają lekturę "Świerszczyka". Chyba już kiedyś Wam o tym pisałam. Tak, od strony z dowcipami! Dlatego postanowiłam im zrobić miłą niespodziankę i - przed podróżą - do "Świerszczyka" dorzuciłam jeszcze małą, niepozorną książeczkę zatytułowaną "Księga uśmiechu". Wydał ją Aksjomat, a w swej ofercie ma jeszcze kilka podobnych tytułów. Takich, które nie tylko bawią, ale także pozwalają błysnąć w rówieśniczym towarzystwie. To zarówno dowcipy tekstowe, jak i obrazkowe, choć tych drugich jest jednak mniej. Poziom humoru utrzymany jest na dziecięcym poziomie - takim 9+. Ja w dzieciństwie uwielbiałam takie zbiorki. Chłopcy w trasie także chętnie do niego sięgali. Wszak uśmiech jest dobry na wszystko! :)

 
 
 

* Dobrze, że matka - kibic Realu Madryt - nie miała swojej. Pan przewodnik coś wspomniał, że kibiców Realu i BVB nie witają z entuzjazmem. Mhm, ciekawe dlaczego... ;)

Komentarze

  1. Dzięki za fajne podpowiedzi! Wakacje dopiero na półmetku, na pewno przyda się trochę zagadek do rozwiązywania:) Zaciekawiła mnie też książeczka z dowcipami, pewnie spodoba się mojemu 9-latkowi:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Znasz tę książkę? Lubisz ją? A może z jakichś względów Ci się nie spodobała? Podziel się ze mną swoją opinią, zostaw ślad. Niech wiem, że czytasz, że wracasz, że to co robię ma sens :)

Popularne posty