Strateg doskonały... - czyli planszówki strategiczne nie tylko dla dzieci.


Muszę się do czegoś przyznać. Był czas, gdy planszówki męczyły mnie okrutnie. Siadałam naprzeciw swoich chłopców i... musiałam udawać. Tak, wiem, dzieci nie zawsze muszą wygrywać, ale gdy traktowałam swych synów, jak równych sobie, przegrywali zawsze i to w błyskawicznym tempie. Umówmy się, takie - jak to zowie mój syn - "epickie porażki" nikogo nie motywują, a ja nie chciałam żadnego z chłopców zrazić, bo uważam, że planszówki są nie tylko fajne, ale i bardzo rozwojowe. Chciał, czy nie chciał musiałam się czasem podłożyć. 

Dzieci szybko rosną. Za szybko! Ani się obejrzałam, a to chłopcy zaczęli mnie ogrywać. Wystarczyło stracić na chwilę czujność i... już po mnie! Uwierzycie? Te małe stworzenia zrobiły się nagle bystre, szybkie, logiczne i... cwane. Dzień, w którym zrozumiałam, że mój Starszy syn zastosował względem mnie negatywną interakcję (świadome niszczenie zasobów przeciwnika, złośliwe, a przy tym dobrze przemyślane działanie na jego niekorzyść) stał się dniem, w którym stracił wszelkie fory. Na wieki wieków! Tak oto weszliśmy na wyższy poziom wtajemniczenia. 

Odtąd na świat gier patrzę zupełnie innym okiem. Potrafię się im oddać całym sercem, bo wiem, że naprzeciw siebie mam równego sobie przeciwnika. Tak, pokochałam planszówki! Ba, ja się nawet trochę od nich uzależniłam. Gdy w zeszłym roku chłopcy dostali pod choinkę "Wsiąść do pociągu" potrafiliśmy grać do późnej nocy - oczywiście w święta i ferie, bo w tygodniu, gdy szkoła, takie szaleństwa nie wchodziły w grę! Z czasem do kolejnych rozgrywek dosiadali się nasi znajomi, czy rodzina. Tak, gry na tym poziomie potrafią wciągnąć i zawrócić w głowie niejednemu. Czasem stają się sposobem na uzupełnienie towarzyskich spotkań. Bywa, że dzieci nie są już do nich potrzebne, choć - gdy chętne - zawsze są mile widziane. 

"Wsiąść do pociągu" to nasza pierwsza gra strategiczna. Od niej wszystko się zaczęło. Kiedyś kuzynka zaprosiła nas, dorosłych, do rozgrywki i tak nam się spodobało, że grę kupiliśmy w prezencie świątecznym dzieciom (a może bardziej sobie, choć oczywiście na prezencie Mikołaj nie wypisał naszych imion ;)). Chłopcy szybko ją pokochali, choć początki wymagały od nich trochę zaangażowania w zrozumienie zasad. Tak, o ile w przypadku dorosłych często wystarcza jedna rozgrywka, o tyle dzieci (gra przeznaczona jest dla odbiorcy 8+) potrzebują trochę więcej czasu.

Ale od początku? Jak sugeruje tytuł - wsiadamy do pociągu i ruszamy przed siebie. Kierunek nadają nam wylosowane karty (o wyborze trasy decyduje trochę przypadek, trochę my sami, możemy bowiem wybrać jedną z kilku lub kilka z kilku kart). By osiągnąć cel podróży, musimy uzbierać karty z pociągami w potrzebnym kolorze. Sprawa nie jest łatwa. Rywalizujemy bowiem z innymi graczami. Może się zdarzyć, że nasza trasa pokrywa się z ich trasą, a wówczas... kto pierwszy, ten lepszy. Reszta musi ruszyć alternatywną, czasem okrężną drogą. Losowość, pomysłowość, bystre oko i umysł, szybkość reakcji na zagranie przeciwnika, gotowość do podkładania mu kłód pod nogi (te wspomniane wcześniej negatywne interakcje). Nad każdym ruchem warto się zastanowić. Może dzięki temu, że zmusiliśmy rywala do zbudowania obwodnicy, to on zgarnie premię za najdłuższą trasę. Więc, choć gra jest lekka i przyjemna, cały czas musimy być czujni.

Fajna, ciekawa, wciągająca, zmuszająca do myślenia i wywołująca ogrom emocji. Te, wbrew negatywnym interakcjom, są jednak częściej pozytywne! No dobrze, czasem zdarza się odrobina złości, gdy wszyscy sprzysięgną się przeciwko tobie. Nabraliśmy już jednak dystansu. Gdy ktoś dokucza, niech dokucza, pamiętamy wszak, że zła karma powraca. Za chwilę losy gry mogą się odmienić diametralnie. A jeśli się nie odmienią... no cóż, bywa i tak!

Duże pudło, poza może niezbyt skomplikowanym, ale jednak wciągającym, intelektualnym wyzwaniem, kryje w sobie planszę, wagoniki, dworce, karty z pociągami, karty tras oraz znaczniki punktacji, którą zliczamy na bieżąco - po zrealizowaniu każdego kolejnego etapu trasy. Choć elementów jest sporo, a instrukcja ma kilka stron, zrozumienie zasad nie zajmuje wiele czasu. Opisano je jasno i czytelnie. By wgryźć się w nie, dorosłemu wystarczy próbna runda. Sumiennie ostrzegam, zarówno ta próbna, jak i każda kolejna, nie trwa 5 min. Poświęcić musimy na nią około godziny. Zapewniam jednak, że warto!

"Wsiąść do pociągu. Europa"
Ilość graczy: 2-5 (we dwoje jest trochę nudno, a w 5 trochę ciasno, ale... da się!)
Wiek graczy: 8+ (młodsze dzieci nie wykorzystają wszystkich możliwości gry)
Czas gry: 30-60 min. (im większa liczba graczy, tym dłużej) 

Gra istnieje także w innych wersjach. Możemy np. podróżować po Ameryce. W sprzedaży dostępne są także rozszerzenia. Gdy podstawowa wersja nam się znudzi, zawsze możemy ją o coś wzbogacić.


Dzięki pociągom zapragnęliśmy więcej! Na naszej półce stało już wiele gier, ale strategie - to było coś! Co prawda zawsze przerażały mnie ich długie instrukcje, ale szybko przekonałam się, że im więcej gier, tym instrukcje stają się mniej straszne. To jaką grę wybrać teraz? Postanowiłam podpytać specjalistów od planszówek. Na forum pojawiło się wiele podpowiedzi. Postawiłam na Catan.

Powiem szczerze - wolę pociągi, ale moje dzieci pokochały tę grę! Może dlatego, że jej zasady są naprawdę proste. Tu naszym celem jest zdobywanie zasobów naturalnych, które przekształcamy w osady, miasta, drogi i rozwój. Tak zdobywamy kolejne punkty, które prowadzą nas do zwycięstwa. Oczywiście są też utrudnienia, a jakże. Po planszy krąży złodziej, który pozwala podkraść karty przeciwnikom lub zablokować ich źródła surowców. Musimy też uważać, by naszych zasobów nie przechowywać w zbyt dużych ilościach. Wystarczy jeden niewłaściwy rzut kostką i... możemy sporo stracić. Cóż, nie ma lekko...

Ta gra ma nieco bardziej losowy charakter. Już choćby dlatego, że w trakcie posługujemy się kostkami. Oczywiście musimy też planować: gdzie pobudujemy nasze osady, by czerpać z nich jak najwięcej zysków, na co i kiedy najlepiej wymienimy nasze zasoby, które źródło i komu w razie potrzeby zablokujemy. Wszystko to zajmuje trochę czasu. Tu na rozgrywkę musimy poświęcić nawet 1,5 godz.

Instrukcja? Nie jest krótka, ale przyjaźnie napisana i łatwa do zrozumienia. Poszczególne zagadnienia zostały od siebie wyraźnie oddzielone. Dzięki temu szybko możemy znaleźć ten punkt, który w danym momencie jest dla nas problematyczny. W dużym pudełku, poza instrukcją, kryje się także plansza, którą za każdym razem układamy sami. Jej wygląd - gdy najdzie nas na to chęć - możemy zmieniać (co moje dzieci czynią notorycznie). Każde pole ma swój "rachunek prawdopodobieństwa". Wybierając swą lokalizację warto mieć to na uwadze. Poza planszą do dyspozycji mamy karty zasobów i rozwoju oraz przeznaczone do ich przechowywania sortowniki, kostki, wykonane z tworzywa miasta, osady i drogi oraz tekturki z nagrodami za najdłuższą drogę oraz największą liczbę rycerzy. Jest tego dużo, ale nie na tyle, by się we wszystkim pogubić. Zwłaszcza, że w pudełku każdy z elementów ma swoje miejsce. Tak, to mi się w tych zaawansowanych planszówkach podoba, że ich pudełka są "szyte na miarę". Tak jest też w przypadku gry "Torres".

"Catan"
Ilość graczy: 3-4 (we dwójkę zawsze można spróbować, ale... nie warto)
Wiek graczy: 10+ (moim zdaniem spokojnie mogą w nią grać nawet młodsi - 8+)
Czas gry: 75 min. (rozgrywka jest naprawdę długa!) 

Istnieją różne rozszerzenia do gry. Musimy jednak uważać, by nie dokupić dodatków do wcześniejszego wydania gry!


 
 
 

"Torres" to trzecie wielko-gabarytowe pudełko w naszej kolekcji. Chłopcom - zwłaszcza młodszemu - spodobało się podwójnie. Znajdujące się wewnątrz elementy wykorzystuje nie tylko do gry, ale także do zabawy - kiedy wedle własnych projektów buduje sobie zamki i osadza na nich rycerzy. Trochę jak w grze, tylko, że ta posiada pewne ograniczenia budowlane zamknięte w instrukcji obsługi i zapisanych w niej zasadach. Te przedstawiono czytelnie. Łatwo się do nich wraca, choć w naszym przypadku nie było to już konieczne. Chyba praktyka czyni mistrza. Jedna dokładna lektura wystarczyła. Jedynym elementem do którego powracaliśmy i wciąż powracamy jest instrukcja tłumacząca karty akcji. Przygotowując tę planszówkę, ktoś najwidoczniej to przewidział, bo wydrukowano ją osobno, dzięki czemu zawsze jest pod ręką.

Cel gry? Zdobycie jak największej liczby punktów. Gra podzielona jest na rundy, a rundy - na etapy. Te wykorzystujemy na rozbudowę, obsadzanie zamków rycerzami oraz na nabywanie kart akcji. Ich liczba (etapów) oraz ilość segmentów zamku możliwa do wykorzystania jest różna w zależności od tego na ile osób rozgrywka się toczy. Na szczęście mamy specjalne karty z przypominaczami, więc o pomyłkach nie ma mowy. Tak, to kolejne wygodne rozwiązanie. Punkty zliczamy po każdej rundzie. Cały czas musimy więc być czujni, liczyć w głowie, kombinować, żeby nie przegrać na ostatniej prostej. Znajomość matematyki jest tu bardzo przydatna. A jeśli Wasze dzieci mają problemy z tabliczką mnożenia, dzięki tej grze mogą ją sobie utrwalić. Tak, bo zliczając punkty mnożymy elementy w podstawie i liczbę pięter zamku. W ten sposób łączymy przyjemne z pożytecznym. Ta gra bawi, uczy i jednocześnie rozwija kreatywność. Jestem zdecydowanie na tak!

"Torres"
Ilość graczy: 2-4 (gra jest równie emocjonująca przy 2, jak i 4 uczestnikach gry)
Wiek graczy: 10+ (my gramy już z 8-latkiem i dobrze mu idzie)
Czas gry: 60 min. (w zależności od liczby graczy, ale raczej mniej, niż więcej) 

Brak rozszerzeń.





Komentarze

Popularne posty